W poprzedniej notce o innym szamponie od Green Pharmacy wspominałam już, że do tych myjadeł czasem wracam. I faktycznie, szampon nagietkowy gości już u mnie po raz trzeci i po raj trzeci sprawia to same, dobre wrażenie :)
W ogóle to bardzo lubię nagietka, i w kosmetykach i w maściach leczniczych dobrze się u mnie sprawdza (moje ostatnio obolałe kolano coś o tym wie ;) ), więc szanse na to, że i ten szampon polubię były dość duże. Typowa dla tej serii butelka o pojemności 350 ml kosztuje w promocji niewiele (ja za tę konkretnie sztukę zapłaciłam dokładnie 5,39 zł w Rossmannie). Zapewnienia producenta na opakowaniu, a także skład brzmią dość obiecująco:
I tak nie ma tu SLS, SLES i parabenów, co moja skóra głowy również z przyjemnością odczuła, dzięki czemu swędzenie głowy zdarza się rzadziej. Wydaje mi się, że szampon nagietkowy jest odrobinę łagodniejszy od wersji pokrzywowej, włosy po niej "w razie WU" obejdą się bez odżywki, są miękkie, ale i jednocześnie dobrze oczyszczone (dwa mycia niewielką ilością spokojnie zmywają oleje). Moja tendencja do szybkiego przetłuszczania się włosów u nasady przy tym szamponie jest opanowana :)
Zapach kosmetyku jest bardzo przyjemny, delikatny, ziołowo-kwiatowy, konsystencja natomiast typowa dla tej serii: optymalna żelowa, całkowicie przezroczysta - taką moje włosy lubią najbardziej.
Również wydajność szamponu jest zadowalająca, przy codziennym używaniu butelka starczyła mi na prawie dwa miesiące.
Mimo całkowitego zadowolenia z tego szamponu w najbliższym czasie nastąpi na pewno duży skok w bok z mojej strony ;) A mianowicie zacznę korzystać z moich włosowych rosyjskich nabytków :) Niemniej jednak ten szampon to mój drogeryjny pewniak :) Polecam!
Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!
Obserwatorzy
wtorek, 30 września 2014
niedziela, 28 września 2014
Lubię rosyjskie kosmetyki...? Pervoe Reshenie Organic Avocado Krem do twarzy na noc
Zastanawiam się, czy szał na rosyjskie kosmetyki w Blogosferze powoli zaczyna już mijać. Jak myślicie? Ja, jak zawsze, zapoznaje się z hitami dopiero wtedy, kiedy dla reszty kosmetycznego świata nie są one już gorącymi nowościami. Tak po prostu mam, że najpierw stwierdzam, że coś mi nie potrzebne, ale dopiero z czasem nabieram na to ochoty ;)
Pierwsze doświadczenia z rosyjskimi kosmetykami nabyłam dzięki wygranej w rozdaniu u Facehairbodycare. Część z nich musiało poczekać na swoją kolej, gdyż mimo wszystko staram się trzymać zasady, by otwierać dany kosmetyk, dopiero, gdy wykończę poprzednika. I tak, gdy pożegnałam się z Ziajowym Kremem na dzień i na noc do skóry suchej i zmęczonej z bio-olejkiem z awokado, sięgnęłam po jego rosyjski odpowiednik. Niewątpliwie fakt używania ich pod rząd ułatwi mi recenzję ;)
Krem z Ziai długo był moim ulubieńcem, po czym cera chyba się trochę do niego przyzwyczaiła. Niemniej jednak miło go wspominam. Mimo równie niewielkiej cenie (4,90 zł / 40 ml w Skarbach Syberii) krem od Pervoe Reshenie również dużo obiecywał. Według polskiej etykietki kosmetyk ma ożywić cerę i złagodzić objawy stresu, poprawić koloryt cery i jej elastyczność. Skład dla zainteresowanych poniżej:
Krem rosyjski w pewnej mierze trochę przypomina ziajowego kolegę. Ma podobny zapach (jednak przebija w nim lekka chemiczna nuta, której w polskim kosmetyku w ogóle nie ma). Ma całkowicie biały kolor i lekko emulsyjną postać (tak samo jak Ziaja), przez co nie wchłania się wieczorem do matu (tak samo jak Ziaja), pozostawiając jednak dziwne, lekko tępe uczucie na twarzy, taką trudną do opisania, wyczuwalną warstwę na twarzy (co u Ziai nie miało miejsca). Rano budzę się jednak z buzią nieprzetłuszczoną i raczej dobrze nawilżoną, jednak jednocześnie z dość mocno porozszerzanymi porami (mam do tego tendencję).
Krem jest przeznaczony do cery suchej (moja jest mieszana, jednocześnie czasem się przetłuszcza, a czasem daje wrażenie odwodnionej), więc momentami mógł się wydawać trochę za bogaty dla mojej skóry, przez co miewałam wrażenie, że pory są jakby "przeciążone". Zatem mimo obiecanego "ożywienia cery", ja go raczej nie odczułam. Na początku używania miałam krótki wysyp "kaszki" na czole, który całkowicie znikł, odkąd używam (znowu) ziajowych produktów do oczyszczania z pewnej ostatnio bardzo popularnej zielonej serii ;) (ale o niej innym razem). Trzeba jednak przyznać, że w trakcie używania kremu ani razu nie miałam problemu z epizodycznie występującymi u mnie suchymi skórkami, a skóra może i rzeczywiście jest dość elastyczna ;) (kremu pozostało mi na dosłownie 2-3 aplikacje, starczył na ok. 3 letnie miesiące używania).
Cóż krem ma swoje plusy i minusy. Mam jeszcze jeden krem z tej "tubkowej" serii "bioluxe", do zupełnie innej części ciała ;) i na początku również sprawia mieszane wrażenia. Zobaczymy, jak będzie dalej. Tego osobnika ja osobiście więcej nie kupię.
Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!
Pierwsze doświadczenia z rosyjskimi kosmetykami nabyłam dzięki wygranej w rozdaniu u Facehairbodycare. Część z nich musiało poczekać na swoją kolej, gdyż mimo wszystko staram się trzymać zasady, by otwierać dany kosmetyk, dopiero, gdy wykończę poprzednika. I tak, gdy pożegnałam się z Ziajowym Kremem na dzień i na noc do skóry suchej i zmęczonej z bio-olejkiem z awokado, sięgnęłam po jego rosyjski odpowiednik. Niewątpliwie fakt używania ich pod rząd ułatwi mi recenzję ;)
Krem z Ziai długo był moim ulubieńcem, po czym cera chyba się trochę do niego przyzwyczaiła. Niemniej jednak miło go wspominam. Mimo równie niewielkiej cenie (4,90 zł / 40 ml w Skarbach Syberii) krem od Pervoe Reshenie również dużo obiecywał. Według polskiej etykietki kosmetyk ma ożywić cerę i złagodzić objawy stresu, poprawić koloryt cery i jej elastyczność. Skład dla zainteresowanych poniżej:
Krem rosyjski w pewnej mierze trochę przypomina ziajowego kolegę. Ma podobny zapach (jednak przebija w nim lekka chemiczna nuta, której w polskim kosmetyku w ogóle nie ma). Ma całkowicie biały kolor i lekko emulsyjną postać (tak samo jak Ziaja), przez co nie wchłania się wieczorem do matu (tak samo jak Ziaja), pozostawiając jednak dziwne, lekko tępe uczucie na twarzy, taką trudną do opisania, wyczuwalną warstwę na twarzy (co u Ziai nie miało miejsca). Rano budzę się jednak z buzią nieprzetłuszczoną i raczej dobrze nawilżoną, jednak jednocześnie z dość mocno porozszerzanymi porami (mam do tego tendencję).
Krem jest przeznaczony do cery suchej (moja jest mieszana, jednocześnie czasem się przetłuszcza, a czasem daje wrażenie odwodnionej), więc momentami mógł się wydawać trochę za bogaty dla mojej skóry, przez co miewałam wrażenie, że pory są jakby "przeciążone". Zatem mimo obiecanego "ożywienia cery", ja go raczej nie odczułam. Na początku używania miałam krótki wysyp "kaszki" na czole, który całkowicie znikł, odkąd używam (znowu) ziajowych produktów do oczyszczania z pewnej ostatnio bardzo popularnej zielonej serii ;) (ale o niej innym razem). Trzeba jednak przyznać, że w trakcie używania kremu ani razu nie miałam problemu z epizodycznie występującymi u mnie suchymi skórkami, a skóra może i rzeczywiście jest dość elastyczna ;) (kremu pozostało mi na dosłownie 2-3 aplikacje, starczył na ok. 3 letnie miesiące używania).
Cóż krem ma swoje plusy i minusy. Mam jeszcze jeden krem z tej "tubkowej" serii "bioluxe", do zupełnie innej części ciała ;) i na początku również sprawia mieszane wrażenia. Zobaczymy, jak będzie dalej. Tego osobnika ja osobiście więcej nie kupię.
Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!
środa, 3 września 2014
Lubię nowości! Druga część haulu z sierpnia 2014
Drugi miesiąc pod rząd postanowiłam podzielić haul na dwa posty, bo A) było tego zbyt dużo, B) robiłam zapasy zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. W sierpniu pokazałam już skarby przywiezione z Polski , teraz czas na trochę skromniejsze, ale jednak ;) nabytki poczynione przede wszystkim w DM.
Co prawda miałam na razie nie kupować żeli pod prysznic (moje zapasy nie są jakieś wielkie, bo jestem w trakcie jednej 500-militrowej butelki, a druga 500-mililitrowa butla czeka w szafce i to tyle ;) ), to jednak nie mogłam się powstrzymać przed zakupem tej jakże uroczej tubki z Balei. Jako że to limitowana edycja, postanowiłam nie zwlekać z zakupem, nauczona złym doświadczeniem z nagle znikającymi sezonowymi seriami ;) Dusch Lotion Beautiful Feelings ma 200 ml i kosztował bodajże 1,45 euro. Zapach ma super, pachnie jakby egzotyczną gumą do żucia, bardzo przyjemnie, a dodatkowo ma mieć bardziej pielęgnującą formułę. Użyłam na razie dwa razy, więc trudno coś więcej powiedzieć.
Balsamów/kremów/maseł do ciała też miałam nie kupować ;) ale jako że w sierpniu wykończyłam aż trzy opakowania, to pozwoliłam sobie jednak na wyjątek ;) i do koszyka w DMie wpadło również Baleowe olbrzymie (400 ml) Mleczko do ciała Q10 z jakimś ;) CH aktywatorem omega do cery suchej. Szczerze powiedziawszy to najbardziej do zakupu zachęcił mnie dodany gratis do mleczka lakier z P2 w super fioletowym kolorze 800 creative pause ;) no i cena za ten zestaw - 2,25 euro!!
Również w DMie zakupiłam swój pierwszy w życiu lakier z Astora z limitowanej edycji Tribal w kolorze 278 tam tam fever (6 ml / ok. 2,30 euro). Kolor jest zabójczy :)
W zasadzie przez przypadek stałam się jeszcze właścicielką lakieru z Kiko w odcieniu fioletu nr 315. W lipcu nakupowałam mnóstwo lakierów Kiko na promocji po 1 euro na upominki dla koleżanek i jakoś źle je policzyłam i jeden został dla mnie ;) Kolor prawie taki sam, jak nowego nabytku z P2, ale co tam ;) Trzy nowe lakiery w jeden miesiąc na szczęście równoważą się z trzema, które w sierpniu poszły w świat ;)
A do tego na koniec DMowy zmywacz do paznokci Ebelin, bardzo dobry, to już moja chyba trzecia butelka, 200 ml / 0,85 euro.
W lipcu i sierpniu poczyniłam zapasy, które powinny mi starczyć niemal do końca roku (w przypadku niektórych kategorii produktów nawet i znacznie dłużej), więc postanowienie na rozpoczęty właśnie wrzesień zużywać i nic nie kupować ;) Chociaż kolejne limitki w DMie, w jak przystało na tę drogerię śmiesznych cenach, bardzo kuszą. Postaram się jednak na jeden miesiąc jednak zacisnąć zęby ;)
Miałybyście ochotę na coś z tej listy? Pozdrawiam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)