Obserwatorzy

piątek, 7 listopada 2014

Lubię denka! Październik 2014


Zużyć ciąg dalszy :)  :

1. Ziaja, maska regenerująca z glinką brązową - 7 ml, w promocji ok 1,00 zł w Rossmannie - starczyła na dwa użycia. Miała bardzo oryginalny zapach, niepodobny do pozostałych masek z tej serii. Trochę zmiękczała, ale mojej cerze bardziej pasowała maska z glinką żółtą.

2 i 3. Ziaja, maska nawilżająca z glinką zieloną - 7 ml, w promocji ok. 1,00 zł w Rossmannie - saszetki starczyły na dwa i trzy razy. Pozostawiała skórę faktycznie nawilżaną, ale musiałam ją trzymać dokładnie tyle, ile zaleca producent. Trzymana trochę dłużej powodowała lekie szczypanie twarzy. Nie wiem, czy kupię ponownie.

4. Avon, Slip into... Daring - perfumetka, 10 ml, w promocji około 10 zł w katalogu - fajny, słodki, ale ulotny zapach. Nosiłam w torebce, wypsikałam w pracy. Już niedostępny, ale raczej i tak bym nie kupiła ponownie. W Avonie jest wiele fajniejszych, bardziej trwalszych zapachów.

5. Balea, Krem do depilacji - 125 ml, ok. 2 euro - standardowy krem do depilacji z DM-u okazał się na moje potrzeby słabszy od Eveline. Nie kupię więcej, chyba że mnie zmusi sytuacja ;)

6. Pervoe Reshenie Balsam Agafii nr 4 na kwiatowym propolisie (KLIK) - 600 ml - ok 16-20 zł w drogeriach internetowych - bardzo lubiany przeze mnie produkt, zachęcił mnie do dalszych eksperymentów z rosyjską pielęgnacją.

7. Balea, Duschlotion, Beautiful feelings, 200 ml/1,45 euro - ładnie pachnący żel pod prysznic, zapach przypominał mi egzotyczną gumę do żucia ;) . Nie pielęgnował, ale i nie wysuszał skóry. Tuba była bardzo wygodna i przyciągała wzrok ze względu na piękną grafikę. Jest jeszcze dostępny w DM-ach, więc polecam zainteresowanie się tą limitką :)

8. Avon Planet Spa Perfectly Purifying Face Scrub (KLIK), 75 ml - ok. 10 zł w promocji w katalogu - produkt dość przyjemny, ale za słaby, jak na moje potrzeby. Skóry wrażliwe byłyby jednak z niego zadowolone. Nie kupię ponownie, gdyż znalazłam o wiele lepszy dla mnie produkt, o czym za niedługo ;)

9. Avon Planet Spa Maseczka do twarzy z glinką z Tureckiej Łaźni Termalnej (KLIK), 75 ml - ok. 10 zł w promocji w katalogu - fajna maseczka, porównywalna do tej z minerałami z Morza Martwego, ale łatwiej ją zmyć. Na razie będę próbować maseczki glinkowe robione w domu, więc nie wiem, czy kupię ponownie. Może jako szybką alternatywę.

10. Farmona, Jantar, wcierka do skóry głowy - 100 ml, w internecie ok 10 zł - to już któraś zużyta przeze mnie buteleczka, kurację Jantarem przeprowadziłam po dłuższej przerwie, spowodowanej używaniem innych specyfików lub niczego ;) moja skóra głowy reaguje na niego dobrze, zauważyłam trochę bejbików :) kolejna flaszeczka w użyciu :)

I jeden wyrzutek:

11. Wibo, lakier z serii różanej, nr 5 - 12 ml - zakupiony przeze mnie na wyprzedaży za ok. 1,30 zł ;) - pomalowałam nim paznokcie pierwszy raz po dłuższej przerwie i doszłam do wniosku, że nie chce mi się z nim dalej męczyć. Trzy warstwy to minimum, schnięcie wątpliwe, nawet z topem. Podziękowałam ;)

W październiku dzielnie się trzymałam i zakupiłam jedynie jedną odżywkę do paznokci, gdyż poprzednia się skończyła. Bilans zakupów o wartości 1,75 euro w porównaniu do wyrzutków uważam za udany :) Jak Wasze zużycia? Pozdrawiam!

sobota, 1 listopada 2014

Lubię rosyjskie kosmetyki? Pervoe Reshenie Balsam Agafii nr 4 na kwiatowym propolisie


Moje testowanie rosyjskich kosmetyków dalej się rozkręca. Dzisiejszego bohatera otrzymałam także w ramach wygranej u facehairbodycare. Pierwszy zużyty przeze mnie rosyjski produkt, Krem do twarzy na noc z awokado średnio przypadł mi do gustu. A jak sprawdził się Balsam Agafii nr 4 na kwiatowym propolisie?


Balsam otrzymujemy w olbrzymiej butli o pojemności 600 ml. Butla jest stabilna, wykonana z czarnego, niestety nieprzezroczystego plastiku. Zamknięcie "na klik" w przypadku tego produktu sprawdza się moim zdaniem średnio, gdyż ze względu na konsystencję jest ono ciągle "umorusane" produktem i nie da się jej w 100% doczyścić. Kosmetyk kosztuje ok. 20 zł, w promocjach, np. na Skarbach Syberii ok. 16 zł.

Wg producenta "Balsam na kwiatowym propolisie daje włosom  gładkość, puszystość i lekkość w układaniu." Jest przeznaczony do każdego rodzaju włosów, ma je zregenerować i zapobiec ich wypadaniu.

Skład nawet dla laika jest już po pobieżnym zerknięciu bardzo przyjemny: Aqua with infusions of: Pinus Palustris Wood Tar, Beeswax, Pollen Extract, Anthemis Nobilis Flower Oil, Rosa Centifolia Flower, Pollen Extract, Humulus Lupulus (Hops) Cone Tar, Mel, Jasminum Officinale Flower Wax, Spiraea Ulmaria Oil, Verbena Officinalis Oil,  Propolis Extract Milk, Cetearyl Alcohol, Cetyl Ether, Behentrimonium Chloride, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.


Jak wygląda jego używanie w praktyce? Producent zaleca nałożenie kosmetyków na włosy zaledwie na 1-2 minuty i ja właśnie w ten sposób zużyłam całą butlę. Trzymany na włosach dłużej sprawiał, że moje włosy szybciej wyglądały nieświeżo. Zalecany przez producenta, krótki czas aplikacji był dla moich włosów i dla mnie samej optymalny, zważywszy na to, że myję włosy codziennie przed pracą, o 5,30 rano, i zależy mi na szybkim działaniu.

Zapach odżywki jest delikatny, bardzo przyjemny, ale nie umiem go niestety do niczego porównać. Balsam ma kolor kremowy, postać mleczną, dość rzadką, nałożony w olbrzymiej ilości na pewno spływałby z włosów. U mnie jednak nigdy do tego nie doszło, gdyż... moje włosy od razu wypijały go niemal całkowicie i spłukując go odnosiłam nieraz wrażenie, że z włosów leci mi czysta woda, jakbym nie nałożyła żadnego kosmetyku.

Na szczęście za to działanie balsamu było dla mnie wyczuwalne. Włosy pozostawały mięciutkie i wygładzone, nie puszyły się, do czego mają tendencję, jeśli używam niepasujących im kosmetyków. Nie jest w stanie stwierdzić jej wpływu na zaprzestanie wypadania włosów, gdyż w zasadzie bez przerwy używam jakichś wcierek.



Ta wielka butka starczyła mi na ok. 8 miesięcy używania kilka razy w tygodniu. Jest świetną opcją dla osób, takich jak ja, którym zależy na fajnej, naturalnej odżywce działające błyskawicznie. Zamówiłam sobie szampon z tej samej linii, który czeka teraz na swoją kolej. Od tego balsamu robię sobie teraz przerwę, gdyż po ponad półrocznym stosowaniu mam oczywiście ochotę na spróbowanie czegoś nowego. W ruchu idą naturalnie kolejne rosyjskie produkty, gdyż Balsam nr 4 zachęcił mnie do próbowania kolejnych kosmetyków włosowych zza wschodniej granicy. Ten serdecznie polecam i jak znudzę się wypróbowaniem kolejnych cudów z rosyjskiego kosmetycznego bogactwa, możliwe, że do niego powrócę.

Miałyście okazję spróbować? Pozdrawiam!

środa, 8 października 2014

Najlepsze rozwiązanie? Avon Sulution Truly radiant Żel do pielęgnacji okolic oczu

Nareszcie! Dwóch pozostałych członków tria Truly radiant od Avonu opisałam dobrze ponad rok temu. Z pozytywną recenzją Nawilżająco-koloryzyjącego kremu na dzień i średnio pochlebną opinią o Naprawczej emulsji na noc uwinęłam się dość szybko, Żel do okolic oczu musiał odczekać swoje, bo w moim przypadku ten typ produktów starcza spokojnie na rok.


Tubka zawiera standardową pojemność 15 ml, w aktualnym katalogu kosztuje niecałe 16 zł, ale bywa i w większych promocjach. Poniżej słowo od producenta i jakoś potwornie długi skład (lubiany przeze mnie oczar na drugim miejscu po wodzie, gliceryna, ale zaraz potem aluminium? Aronia oczywiście daleko w tyle :( ).



Same opakowanko jest dość wygodne w użyciu, ma fajny dziubek, dzięki któremu korzystanie z produktu jest dość higieniczne (chociaż osobiście wolę aplikator typu roll-on w kremie pod oczy). Zakrętka jest o tyle stabilna, że można spokojnie na niej postawić krem, żeby pod koniec opakowania kosmetyk było łatwiej wydobyć. Opakowanie jest na wykończeniu, rozetnę je zapewne na dosłownie kilka ostatnich użyć.


A co sądzę o samej zawartości? Produkt NIESTETY bardzo przypomina mi wspomnianą Naprawczą emulsję na noc do twarzy . Nie dość, że wygląda tak samo, czyli jest migoczącym przez jakieś drobinki żelem (trochę rzadszym i nie tak klejącym, jak ten do twarzy), to w dodatku tak samo, jak on, intensywnie pachnie alkoholem! Alkohol zawarty w produkcie potrafi także, tak samo jak emulsja do twarzy, szczypać w oczy, jeśli nałożymy go na skórę zbyt blisko ich.


Trzeba mu oddać, że przez cały rok stosowania, mimo tego dość wyczuwalnego alkoholu, sama skóra wokół oczu nie była podrażniona i nie pojawiły się u mnie suche skórki w tych rejonach, co miało miejsce np. kiedy używałam któregoś z żelu pod oczy Flosleku. Migotanie kosmetyku nie jest na szczęście wywołane brokatem, czy innym tego typu świństwem, po wklepaniu w skórę nie jest już widoczne. Żel faktycznie szybko się wchłania, ale jak sprawia się pod makijażem, niestety nie jestem w stanie określić, gdyż używam go tylko wieczorem. Nie mogę również określić jego wpływu na opuchnięcia, gdyż jestem z grona podatnych na cienie pod oczami, a nie "worki".

Cieszę się, że ten kosmetyk się już kończy. Nawilżał dość w porządku, ale występujące czasem szczypanie od alkoholu dyskwalifikuje go do ponownego zakupu. Z przyjemnością sięgnę za parę dni po coś innego.

Jakie kremy pod oczy stosujecie? Pozdrawiam!

niedziela, 5 października 2014

Lubię pożegnania! Spore (jak na mnie ;) ) denko wrześniowe 2014 z minirecenzjami

 

Kolejny miesiąc przyniósł jak na mnie znowu fajne denko. Cieszę się, bo coraz więcej produktów z potwornego sierpniowego haulu zaczyna być w użytku :)

 

1. Green Pharmacy, Szampon do włosów normalnych i przetłuszczających się Nagietek lekarski, 350 ml - bardzo fajny szampon, który mogę spokojnie polecić. Na razie rozpoczęłam przygodę z rosyjskimi szamponami, ale ten zapewne kiedyś jeszcze kupię.

2. Dabur, Vatika, Olej kokosowy do włosów, 300 ml - nareszcie udało mi się zużyć to olbrzymie opakowanie. Olej ten kupiłam już bardzo dawno temu, kiedy oleje w blogosferze zaczęły być popularne, ale jeszcze nie mówiło się o porowatości włosów ;) Dziś oleju kokosowego do swoich włosów ze względu właśnie na porowatość bym nie kupiła. Sam produkt jednak był w porządku, jak na moje średnioporowate włosy radził sobie tyle, ile mógł. Fajnie sprawdzał się w połączeniu z odżywką (olejowanie na odżywkę odkryłam stosunkowo niedawno i to póki co najlepsza dla mnie metoda).

3. Cien, Coco Bahama, Showercream, 500 ml - kosztował w Lidlu 1,11 euro i jak na taką cenę był w porządku. Nie mam porównania do Treaclemoon, którego jest niewątpliwą podróbką, ale dawał radę: dobrze się pienił i dość ładnie pachniał. Jako że się codziennie balsamuję, to nie zauważyłam wysuszenia, chociaż przypuszczam, że mógłby się do tego przyczynić. Mam jeszcze jedną butelkę o innym zapachu, tego konkretnie już bym nie kupiła.



4. Avon, Skin So Soft, Olejek do ciała w sprayu z olejkiem z nasion marakui, 150 ml - trafił do mnie jako część jakiegoś zestawu z Avonu, w katalogu bywa w promocji po ok. 12 zł. Po zachwycie Nawilżającym kremem do ciała z olejkiem arganowym olejek ten to dowód na to, że krem był tylko wyjątkiem ;) a ja dalej nie lubię serii Skin So Soft. Kosmetyk był bardzo niewydajny, starczył mi na ok. 3 tygodnie codziennego stosowania. Po początkowym fajnym efekcie na skórze (skóra przyjemna w dotyku, ładnie wyglądająca) pod koniec opakowania zaczęłam zauważać objawy zapchania skóry i na moim podatnym na to dekolcie, ale i na ramionach czy udach. Poza tym aromat był oczywiście mocno alkoholowy. Nie polecam.

5. Isana, Pianka go golenia z ekstraktem z kokosa, 150 ml/ ok. 0,70 euro w promocji, wersja limitowana na lato - tak, tak, to była moja pierwsza w życiu pianka do golenia ;) więc niby nie mam porównania. Zakupiłam, gdyż nagle na nogach zaczęło mi się pojawiać podrażnienie po goleniu. Na początku fajna, ale starczyła na mniej niż 10 użyć, po czym reszta stała się tak wodnista, że nie dało się jej wycisnąć. Raczej nie kupię więcej.

6. Ebelin, Zmywacz do paznokci bez acetonu,  200 ml / ok. 0,95 euro - mam już kolejne opakowanie.


7. Lovely, Serum wzmacniające do paznokci z witaminą C i wapniem, 11 ml- już nie wiem, które opakowanie zużyłam, bardzo lubię. Do tej pory zawsze miałam je w domu, po czym zapomniałam zrobić zapas, jak byłam w Polsce :( więc teraz musiałam kupić coś innego. Jeśli w międzyczasie nie znajdę czegoś lepszego, to następnym razem w Polsce na pewno zrobię zapas :)

8. Golden Rose, Sweet Color, Lakier do paznokci nr 81, 5,5 ml/ok. 3zł - zużyć to to nie było jakoś szczególnie trudno, gdyż do pokrycia płytki potrzebował 4-5 warstw ;) w momentach cierpliwości więc nim malowałam. Kolor był fajny, po tylu warstwach trzymał się super, no ale z tej serii już na pewno nic nie kupię ;)

9. CD, Deo 24 h Wasserlile, Dezodorant z kulce bez aluminium, olei mineralnym, silikonów, parabenów, barwników i substancji pochodzenia zwierzęcego, 50 ml / ok. 1,30 euro w promocji - może to i było bez aluminium, może to i jest produktem od marki produkującej dla skóry wrażliwej, może i byłam świadoma, że to dezodorant, a nie antyperspirant, ale ten produkt był po prostu dziadowy. Śmierdział wódą, a nie lilią wodną, przebijał przez to przez perfumy, przy czym jednak nie zapewniał na pewno 24-godzinnego uczucia świeżości, bo kilkakrotnie miałam uczucie dużego dyskomfortu. Dodatkowo był potwornie wodnisty i starczył przez to na niecałe dwa miesiące. Wróciłam pokornie do ałunu, który nigdy mnie nie zawiódł.

10. Pervoe Reshenie Organic Avocado Krem do twarzy na noc, 40 ml / ok. 5 zł - krem nie do końca odpowiadający potrzebom mojej skóry, więc więcej nie kupię.

11. Avon, Spectra Lash Mascara, 9 ml / ok 15 zł w promocji - tusze do rzęs tradycyjnie starczają u mnie na około rok i nic się z nimi nie dzieje. W tym przypadku było podobnie, wygrzebałam go do końca, nie wiem, jak ja go robię ;) Z Avonu wolę zdecydowanie Supershocka, którego miałam kilka sztuk. Ten tusz był trochę dziwny, gdyż sporadycznie kilka dobrych miesięcy po otwarciu potrafił się zachować jak świeżo otwarty, jeszcze zbyt mokry tusz i odbijać się na powiekach. Miał możliwość ustawienia trzech stopni intensywności, przez całe użytkowanie miałam go jednak ustawionego "na 1", gdyż drugi i trzeci poziom nakładał zbyt dużo tuszu i łatwo było o posklejane rzęsy. Nie osypywał się na szczęście, kolor czarny był ładnie nasycony. Nie kupiłabym go jednak ponownie, zresztą i tak jest już niedostępny.

12. GAL, Dermogal A + E, blister 24 rybki - super, chętnie po niego sięgam w razie potrzeby i jako odżywczą bombę raz na jakiś czas. Na razie postanowiłam go trochę zdradzić z olejem z ogórecznika, ale cały blister trzymam dalej w pogotowiu :)


Tak, jak wspomniałam ze zużyć wrześniowych jestem zadowolona, zważywszy, że zgodnie z planem nic nie kupiłam :D Październik powinien podobnie wyglądać w kwestii zużyć, ale także i zakupów (póki co kupiłam tylko odżywkę do paznokci, gdyż wykończone serum z Lovely było ostatnim takim produktem w moich zapasach, może uda się nic więcej nie kupować ;) ).

Jak Wasze denka? Używałyście któryś z tych kosmetyków? Pozdrawiam!

piątek, 3 października 2014

Głębokie oczyszczenie? Avon Planet Spa Perfectly Purifying Face Scrub

Avonowska seria oczyszczająca Planet Spa z minerałami z Morza Martwego jest większości świetnie znana, przede wszystkim za sprawą słynnej maseczki błotnej. Osobiście miałam jej dwa lub trzy opakowania, z których byłam zadowolona, używałam także popularnego masła do ciała z tej serii, doskonałej maski do ciała (dawno niestety wycofanej), świetnego kremu do rąk (też już go nie ma :( ) i również niczego sobie maski do włosów. Oczywiste było zatem, że jak w katalogu pojawił się Głęboko oczyszczający peeling do twarzy to również po niego sięgnę :) Znając wysoki poziom tej serii i korzystając kiedyś ze świetnych zdzieraków z serii Clearskin spodziewałam się również tutaj porządnego efektu. Jak wyszło w rzeczywistości?


Kosmetyk dostajemy w typowym dla maseczek z serii Planet Spa opakowaniu o pojemności 75 ml. Również tak, jak maseczki można go dostać w promocji w katalogu za ok. 10 zł. Oto efekty, jakie producent obiecuje przy regularnym stosowaniu, oraz skład dla zainteresowanych:



Moja skóra należy do tych z dużą skłonność do zanieczyszczeń i zaskórników oraz dość częstych wyprysków i objawów "zapchania", mimo codziennej, coraz bardziej przemyślanej pielęgnacji. Poprzednie używane przeze mnie peelingi (mimo nazwy Himalaya Herbals Delikatnie złuszczający morelowy scrub oraz wspomniane Clearskiny z Avonu) były mocno oczyszczającymi zdzierakami, które lubię najbardziej ;) . "Głęboko oczyszczający" w nazwie dzisiejszego bohatera zapowiadała podobne wrażenia.

Avonowy peeling ma zapach taki samm jak cała seria, ale łagodniejszy niż maseczka, ja osobiście go lubię, aczkolwiek rozumiem, że dla niektórych osób seria ta może śmierdzieć. Ma przy tym postać gęstej pasty, ale nie aż tak gęstej, jak maseczka, którą trudno wycisnąć z tubki. W paście zatopione są drobinki przypominające mi trochę kaszę mannę. Ilość i wielkość ich jest średnia, przez co w trakcie wmasowywania odczuwam bardziej lekki masaż, niż porządne, odświeżające zdzieranie, które tak lubię ;)


A co z efektami? Peeling stosuję dość regularnie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu, po umyciu twarzy wmasowuję go i idę pod prysznic, po czym zmywam. Kilkakrotnie pozostawiłam go, tak jak zaleca producent, do wyschnięcia i dopiero później zmyłam, co jednak nie przyniosło jakiejś wielkiej różnicy, przez co wersja "prysznicowa" jest czasowo bardziej ekonomiczna.

Skóra po jego użyciu jest miękka, przyjemna w dotyku, sprawia wrażenie trochę lepiej oczyszczonej, niż po użyciu samego żelu myjącego. Mimo jednak regularnego używania od czterech miesięcy kosmetyk nie przyczynił się do jakiegoś spektakularnego oczyszczenia porów, niestety. W tubce zostało mi produktu na zaledwie kilka użyć, opakowanie rozpoczęłam w czerwcu, co dla mnie oznacza, że ten kosmetyk jest dla mnie stosunkowo niewydajny (wspomniana Himalaya starczyła mi na rok stosowania).

Wydaje mi się, że byłby to produkt bardziej odpowiedni dla osób ze skórą wrażliwą, nie zdziera prawie w ogóle, ale coś tam oczyszcza. Dla takich "gruboskórnych" z tendencją do przetłuszczania się jak ja jest jednak za słaby.

Miałyście okazję stosować? Lubicie tę serię Planet Spa? Pozdrawiam!

wtorek, 30 września 2014

Lubię Green Pharmacy! Szampon do włosów normalnych i przetłuszczających się Nagietek lekarski

W poprzedniej notce o innym szamponie od Green Pharmacy wspominałam już, że do tych myjadeł czasem wracam. I faktycznie, szampon nagietkowy gości już u mnie po raz trzeci i po raj trzeci sprawia to same, dobre wrażenie :)


W ogóle to bardzo lubię nagietka, i w kosmetykach i w maściach leczniczych dobrze się u mnie sprawdza (moje ostatnio obolałe kolano coś o tym wie ;) ), więc szanse na to, że i ten szampon polubię były dość duże. Typowa dla tej serii butelka o pojemności 350 ml kosztuje w promocji niewiele (ja za tę konkretnie sztukę zapłaciłam dokładnie 5,39 zł w Rossmannie). Zapewnienia producenta na opakowaniu, a także skład brzmią dość obiecująco:


I tak nie ma tu SLS, SLES i parabenów, co moja skóra głowy również z przyjemnością odczuła, dzięki czemu swędzenie głowy zdarza się rzadziej. Wydaje mi się, że szampon nagietkowy jest odrobinę łagodniejszy od wersji pokrzywowej, włosy po niej "w razie WU" obejdą się bez odżywki, są miękkie, ale i jednocześnie dobrze oczyszczone (dwa mycia niewielką ilością spokojnie zmywają oleje). Moja tendencja do szybkiego przetłuszczania się włosów u nasady przy tym szamponie jest opanowana :)


Zapach kosmetyku jest bardzo przyjemny, delikatny, ziołowo-kwiatowy, konsystencja natomiast typowa dla tej serii: optymalna żelowa, całkowicie przezroczysta - taką moje włosy lubią najbardziej.
Również wydajność szamponu jest zadowalająca, przy codziennym używaniu butelka starczyła mi na prawie dwa miesiące.

Mimo całkowitego zadowolenia z tego szamponu w najbliższym czasie nastąpi na pewno duży skok w bok z mojej strony ;) A mianowicie zacznę korzystać z moich włosowych rosyjskich nabytków :) Niemniej jednak ten szampon to mój drogeryjny pewniak :) Polecam!

Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!

niedziela, 28 września 2014

Lubię rosyjskie kosmetyki...? Pervoe Reshenie Organic Avocado Krem do twarzy na noc

Zastanawiam się, czy szał na rosyjskie kosmetyki w Blogosferze powoli zaczyna już mijać. Jak myślicie? Ja, jak zawsze, zapoznaje się z hitami dopiero wtedy, kiedy dla reszty kosmetycznego świata nie są one już gorącymi nowościami. Tak po prostu mam, że najpierw stwierdzam, że coś mi nie potrzebne, ale dopiero z czasem nabieram na to ochoty ;)

Pierwsze doświadczenia z rosyjskimi kosmetykami nabyłam dzięki wygranej w rozdaniu u 


Krem z Ziai długo był moim ulubieńcem, po czym cera chyba się trochę do niego przyzwyczaiła. Niemniej jednak miło go wspominam. Mimo równie niewielkiej cenie (4,90 zł / 40 ml w Skarbach Syberii) krem od Pervoe Reshenie również dużo obiecywał. Według polskiej etykietki kosmetyk ma ożywić cerę i złagodzić objawy stresu, poprawić koloryt cery i jej elastyczność.  Skład dla zainteresowanych poniżej:


Krem rosyjski w pewnej mierze trochę przypomina ziajowego kolegę. Ma podobny zapach (jednak przebija w nim lekka chemiczna nuta, której w polskim kosmetyku w ogóle nie ma). Ma całkowicie biały kolor i lekko emulsyjną postać (tak samo jak Ziaja), przez co nie wchłania się wieczorem do matu (tak samo jak Ziaja), pozostawiając jednak dziwne, lekko tępe uczucie na twarzy, taką trudną do opisania, wyczuwalną warstwę na twarzy (co u Ziai nie miało miejsca). Rano budzę się jednak z buzią nieprzetłuszczoną i raczej dobrze nawilżoną, jednak jednocześnie z dość mocno porozszerzanymi porami (mam do tego tendencję).