Obserwatorzy

środa, 8 października 2014

Najlepsze rozwiązanie? Avon Sulution Truly radiant Żel do pielęgnacji okolic oczu

Nareszcie! Dwóch pozostałych członków tria Truly radiant od Avonu opisałam dobrze ponad rok temu. Z pozytywną recenzją Nawilżająco-koloryzyjącego kremu na dzień i średnio pochlebną opinią o Naprawczej emulsji na noc uwinęłam się dość szybko, Żel do okolic oczu musiał odczekać swoje, bo w moim przypadku ten typ produktów starcza spokojnie na rok.


Tubka zawiera standardową pojemność 15 ml, w aktualnym katalogu kosztuje niecałe 16 zł, ale bywa i w większych promocjach. Poniżej słowo od producenta i jakoś potwornie długi skład (lubiany przeze mnie oczar na drugim miejscu po wodzie, gliceryna, ale zaraz potem aluminium? Aronia oczywiście daleko w tyle :( ).



Same opakowanko jest dość wygodne w użyciu, ma fajny dziubek, dzięki któremu korzystanie z produktu jest dość higieniczne (chociaż osobiście wolę aplikator typu roll-on w kremie pod oczy). Zakrętka jest o tyle stabilna, że można spokojnie na niej postawić krem, żeby pod koniec opakowania kosmetyk było łatwiej wydobyć. Opakowanie jest na wykończeniu, rozetnę je zapewne na dosłownie kilka ostatnich użyć.


A co sądzę o samej zawartości? Produkt NIESTETY bardzo przypomina mi wspomnianą Naprawczą emulsję na noc do twarzy . Nie dość, że wygląda tak samo, czyli jest migoczącym przez jakieś drobinki żelem (trochę rzadszym i nie tak klejącym, jak ten do twarzy), to w dodatku tak samo, jak on, intensywnie pachnie alkoholem! Alkohol zawarty w produkcie potrafi także, tak samo jak emulsja do twarzy, szczypać w oczy, jeśli nałożymy go na skórę zbyt blisko ich.


Trzeba mu oddać, że przez cały rok stosowania, mimo tego dość wyczuwalnego alkoholu, sama skóra wokół oczu nie była podrażniona i nie pojawiły się u mnie suche skórki w tych rejonach, co miało miejsce np. kiedy używałam któregoś z żelu pod oczy Flosleku. Migotanie kosmetyku nie jest na szczęście wywołane brokatem, czy innym tego typu świństwem, po wklepaniu w skórę nie jest już widoczne. Żel faktycznie szybko się wchłania, ale jak sprawia się pod makijażem, niestety nie jestem w stanie określić, gdyż używam go tylko wieczorem. Nie mogę również określić jego wpływu na opuchnięcia, gdyż jestem z grona podatnych na cienie pod oczami, a nie "worki".

Cieszę się, że ten kosmetyk się już kończy. Nawilżał dość w porządku, ale występujące czasem szczypanie od alkoholu dyskwalifikuje go do ponownego zakupu. Z przyjemnością sięgnę za parę dni po coś innego.

Jakie kremy pod oczy stosujecie? Pozdrawiam!

niedziela, 5 października 2014

Lubię pożegnania! Spore (jak na mnie ;) ) denko wrześniowe 2014 z minirecenzjami

 

Kolejny miesiąc przyniósł jak na mnie znowu fajne denko. Cieszę się, bo coraz więcej produktów z potwornego sierpniowego haulu zaczyna być w użytku :)

 

1. Green Pharmacy, Szampon do włosów normalnych i przetłuszczających się Nagietek lekarski, 350 ml - bardzo fajny szampon, który mogę spokojnie polecić. Na razie rozpoczęłam przygodę z rosyjskimi szamponami, ale ten zapewne kiedyś jeszcze kupię.

2. Dabur, Vatika, Olej kokosowy do włosów, 300 ml - nareszcie udało mi się zużyć to olbrzymie opakowanie. Olej ten kupiłam już bardzo dawno temu, kiedy oleje w blogosferze zaczęły być popularne, ale jeszcze nie mówiło się o porowatości włosów ;) Dziś oleju kokosowego do swoich włosów ze względu właśnie na porowatość bym nie kupiła. Sam produkt jednak był w porządku, jak na moje średnioporowate włosy radził sobie tyle, ile mógł. Fajnie sprawdzał się w połączeniu z odżywką (olejowanie na odżywkę odkryłam stosunkowo niedawno i to póki co najlepsza dla mnie metoda).

3. Cien, Coco Bahama, Showercream, 500 ml - kosztował w Lidlu 1,11 euro i jak na taką cenę był w porządku. Nie mam porównania do Treaclemoon, którego jest niewątpliwą podróbką, ale dawał radę: dobrze się pienił i dość ładnie pachniał. Jako że się codziennie balsamuję, to nie zauważyłam wysuszenia, chociaż przypuszczam, że mógłby się do tego przyczynić. Mam jeszcze jedną butelkę o innym zapachu, tego konkretnie już bym nie kupiła.



4. Avon, Skin So Soft, Olejek do ciała w sprayu z olejkiem z nasion marakui, 150 ml - trafił do mnie jako część jakiegoś zestawu z Avonu, w katalogu bywa w promocji po ok. 12 zł. Po zachwycie Nawilżającym kremem do ciała z olejkiem arganowym olejek ten to dowód na to, że krem był tylko wyjątkiem ;) a ja dalej nie lubię serii Skin So Soft. Kosmetyk był bardzo niewydajny, starczył mi na ok. 3 tygodnie codziennego stosowania. Po początkowym fajnym efekcie na skórze (skóra przyjemna w dotyku, ładnie wyglądająca) pod koniec opakowania zaczęłam zauważać objawy zapchania skóry i na moim podatnym na to dekolcie, ale i na ramionach czy udach. Poza tym aromat był oczywiście mocno alkoholowy. Nie polecam.

5. Isana, Pianka go golenia z ekstraktem z kokosa, 150 ml/ ok. 0,70 euro w promocji, wersja limitowana na lato - tak, tak, to była moja pierwsza w życiu pianka do golenia ;) więc niby nie mam porównania. Zakupiłam, gdyż nagle na nogach zaczęło mi się pojawiać podrażnienie po goleniu. Na początku fajna, ale starczyła na mniej niż 10 użyć, po czym reszta stała się tak wodnista, że nie dało się jej wycisnąć. Raczej nie kupię więcej.

6. Ebelin, Zmywacz do paznokci bez acetonu,  200 ml / ok. 0,95 euro - mam już kolejne opakowanie.


7. Lovely, Serum wzmacniające do paznokci z witaminą C i wapniem, 11 ml- już nie wiem, które opakowanie zużyłam, bardzo lubię. Do tej pory zawsze miałam je w domu, po czym zapomniałam zrobić zapas, jak byłam w Polsce :( więc teraz musiałam kupić coś innego. Jeśli w międzyczasie nie znajdę czegoś lepszego, to następnym razem w Polsce na pewno zrobię zapas :)

8. Golden Rose, Sweet Color, Lakier do paznokci nr 81, 5,5 ml/ok. 3zł - zużyć to to nie było jakoś szczególnie trudno, gdyż do pokrycia płytki potrzebował 4-5 warstw ;) w momentach cierpliwości więc nim malowałam. Kolor był fajny, po tylu warstwach trzymał się super, no ale z tej serii już na pewno nic nie kupię ;)

9. CD, Deo 24 h Wasserlile, Dezodorant z kulce bez aluminium, olei mineralnym, silikonów, parabenów, barwników i substancji pochodzenia zwierzęcego, 50 ml / ok. 1,30 euro w promocji - może to i było bez aluminium, może to i jest produktem od marki produkującej dla skóry wrażliwej, może i byłam świadoma, że to dezodorant, a nie antyperspirant, ale ten produkt był po prostu dziadowy. Śmierdział wódą, a nie lilią wodną, przebijał przez to przez perfumy, przy czym jednak nie zapewniał na pewno 24-godzinnego uczucia świeżości, bo kilkakrotnie miałam uczucie dużego dyskomfortu. Dodatkowo był potwornie wodnisty i starczył przez to na niecałe dwa miesiące. Wróciłam pokornie do ałunu, który nigdy mnie nie zawiódł.

10. Pervoe Reshenie Organic Avocado Krem do twarzy na noc, 40 ml / ok. 5 zł - krem nie do końca odpowiadający potrzebom mojej skóry, więc więcej nie kupię.

11. Avon, Spectra Lash Mascara, 9 ml / ok 15 zł w promocji - tusze do rzęs tradycyjnie starczają u mnie na około rok i nic się z nimi nie dzieje. W tym przypadku było podobnie, wygrzebałam go do końca, nie wiem, jak ja go robię ;) Z Avonu wolę zdecydowanie Supershocka, którego miałam kilka sztuk. Ten tusz był trochę dziwny, gdyż sporadycznie kilka dobrych miesięcy po otwarciu potrafił się zachować jak świeżo otwarty, jeszcze zbyt mokry tusz i odbijać się na powiekach. Miał możliwość ustawienia trzech stopni intensywności, przez całe użytkowanie miałam go jednak ustawionego "na 1", gdyż drugi i trzeci poziom nakładał zbyt dużo tuszu i łatwo było o posklejane rzęsy. Nie osypywał się na szczęście, kolor czarny był ładnie nasycony. Nie kupiłabym go jednak ponownie, zresztą i tak jest już niedostępny.

12. GAL, Dermogal A + E, blister 24 rybki - super, chętnie po niego sięgam w razie potrzeby i jako odżywczą bombę raz na jakiś czas. Na razie postanowiłam go trochę zdradzić z olejem z ogórecznika, ale cały blister trzymam dalej w pogotowiu :)


Tak, jak wspomniałam ze zużyć wrześniowych jestem zadowolona, zważywszy, że zgodnie z planem nic nie kupiłam :D Październik powinien podobnie wyglądać w kwestii zużyć, ale także i zakupów (póki co kupiłam tylko odżywkę do paznokci, gdyż wykończone serum z Lovely było ostatnim takim produktem w moich zapasach, może uda się nic więcej nie kupować ;) ).

Jak Wasze denka? Używałyście któryś z tych kosmetyków? Pozdrawiam!

piątek, 3 października 2014

Głębokie oczyszczenie? Avon Planet Spa Perfectly Purifying Face Scrub

Avonowska seria oczyszczająca Planet Spa z minerałami z Morza Martwego jest większości świetnie znana, przede wszystkim za sprawą słynnej maseczki błotnej. Osobiście miałam jej dwa lub trzy opakowania, z których byłam zadowolona, używałam także popularnego masła do ciała z tej serii, doskonałej maski do ciała (dawno niestety wycofanej), świetnego kremu do rąk (też już go nie ma :( ) i również niczego sobie maski do włosów. Oczywiste było zatem, że jak w katalogu pojawił się Głęboko oczyszczający peeling do twarzy to również po niego sięgnę :) Znając wysoki poziom tej serii i korzystając kiedyś ze świetnych zdzieraków z serii Clearskin spodziewałam się również tutaj porządnego efektu. Jak wyszło w rzeczywistości?


Kosmetyk dostajemy w typowym dla maseczek z serii Planet Spa opakowaniu o pojemności 75 ml. Również tak, jak maseczki można go dostać w promocji w katalogu za ok. 10 zł. Oto efekty, jakie producent obiecuje przy regularnym stosowaniu, oraz skład dla zainteresowanych:



Moja skóra należy do tych z dużą skłonność do zanieczyszczeń i zaskórników oraz dość częstych wyprysków i objawów "zapchania", mimo codziennej, coraz bardziej przemyślanej pielęgnacji. Poprzednie używane przeze mnie peelingi (mimo nazwy Himalaya Herbals Delikatnie złuszczający morelowy scrub oraz wspomniane Clearskiny z Avonu) były mocno oczyszczającymi zdzierakami, które lubię najbardziej ;) . "Głęboko oczyszczający" w nazwie dzisiejszego bohatera zapowiadała podobne wrażenia.

Avonowy peeling ma zapach taki samm jak cała seria, ale łagodniejszy niż maseczka, ja osobiście go lubię, aczkolwiek rozumiem, że dla niektórych osób seria ta może śmierdzieć. Ma przy tym postać gęstej pasty, ale nie aż tak gęstej, jak maseczka, którą trudno wycisnąć z tubki. W paście zatopione są drobinki przypominające mi trochę kaszę mannę. Ilość i wielkość ich jest średnia, przez co w trakcie wmasowywania odczuwam bardziej lekki masaż, niż porządne, odświeżające zdzieranie, które tak lubię ;)


A co z efektami? Peeling stosuję dość regularnie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu, po umyciu twarzy wmasowuję go i idę pod prysznic, po czym zmywam. Kilkakrotnie pozostawiłam go, tak jak zaleca producent, do wyschnięcia i dopiero później zmyłam, co jednak nie przyniosło jakiejś wielkiej różnicy, przez co wersja "prysznicowa" jest czasowo bardziej ekonomiczna.

Skóra po jego użyciu jest miękka, przyjemna w dotyku, sprawia wrażenie trochę lepiej oczyszczonej, niż po użyciu samego żelu myjącego. Mimo jednak regularnego używania od czterech miesięcy kosmetyk nie przyczynił się do jakiegoś spektakularnego oczyszczenia porów, niestety. W tubce zostało mi produktu na zaledwie kilka użyć, opakowanie rozpoczęłam w czerwcu, co dla mnie oznacza, że ten kosmetyk jest dla mnie stosunkowo niewydajny (wspomniana Himalaya starczyła mi na rok stosowania).

Wydaje mi się, że byłby to produkt bardziej odpowiedni dla osób ze skórą wrażliwą, nie zdziera prawie w ogóle, ale coś tam oczyszcza. Dla takich "gruboskórnych" z tendencją do przetłuszczania się jak ja jest jednak za słaby.

Miałyście okazję stosować? Lubicie tę serię Planet Spa? Pozdrawiam!