Obserwatorzy
piątek, 7 listopada 2014
Lubię denka! Październik 2014
Zużyć ciąg dalszy :) :
1. Ziaja, maska regenerująca z glinką brązową - 7 ml, w promocji ok 1,00 zł w Rossmannie - starczyła na dwa użycia. Miała bardzo oryginalny zapach, niepodobny do pozostałych masek z tej serii. Trochę zmiękczała, ale mojej cerze bardziej pasowała maska z glinką żółtą.
2 i 3. Ziaja, maska nawilżająca z glinką zieloną - 7 ml, w promocji ok. 1,00 zł w Rossmannie - saszetki starczyły na dwa i trzy razy. Pozostawiała skórę faktycznie nawilżaną, ale musiałam ją trzymać dokładnie tyle, ile zaleca producent. Trzymana trochę dłużej powodowała lekie szczypanie twarzy. Nie wiem, czy kupię ponownie.
4. Avon, Slip into... Daring - perfumetka, 10 ml, w promocji około 10 zł w katalogu - fajny, słodki, ale ulotny zapach. Nosiłam w torebce, wypsikałam w pracy. Już niedostępny, ale raczej i tak bym nie kupiła ponownie. W Avonie jest wiele fajniejszych, bardziej trwalszych zapachów.
5. Balea, Krem do depilacji - 125 ml, ok. 2 euro - standardowy krem do depilacji z DM-u okazał się na moje potrzeby słabszy od Eveline. Nie kupię więcej, chyba że mnie zmusi sytuacja ;)
6. Pervoe Reshenie Balsam Agafii nr 4 na kwiatowym propolisie (KLIK) - 600 ml - ok 16-20 zł w drogeriach internetowych - bardzo lubiany przeze mnie produkt, zachęcił mnie do dalszych eksperymentów z rosyjską pielęgnacją.
7. Balea, Duschlotion, Beautiful feelings, 200 ml/1,45 euro - ładnie pachnący żel pod prysznic, zapach przypominał mi egzotyczną gumę do żucia ;) . Nie pielęgnował, ale i nie wysuszał skóry. Tuba była bardzo wygodna i przyciągała wzrok ze względu na piękną grafikę. Jest jeszcze dostępny w DM-ach, więc polecam zainteresowanie się tą limitką :)
8. Avon Planet Spa Perfectly Purifying Face Scrub (KLIK), 75 ml - ok. 10 zł w promocji w katalogu - produkt dość przyjemny, ale za słaby, jak na moje potrzeby. Skóry wrażliwe byłyby jednak z niego zadowolone. Nie kupię ponownie, gdyż znalazłam o wiele lepszy dla mnie produkt, o czym za niedługo ;)
9. Avon Planet Spa Maseczka do twarzy z glinką z Tureckiej Łaźni Termalnej (KLIK), 75 ml - ok. 10 zł w promocji w katalogu - fajna maseczka, porównywalna do tej z minerałami z Morza Martwego, ale łatwiej ją zmyć. Na razie będę próbować maseczki glinkowe robione w domu, więc nie wiem, czy kupię ponownie. Może jako szybką alternatywę.
10. Farmona, Jantar, wcierka do skóry głowy - 100 ml, w internecie ok 10 zł - to już któraś zużyta przeze mnie buteleczka, kurację Jantarem przeprowadziłam po dłuższej przerwie, spowodowanej używaniem innych specyfików lub niczego ;) moja skóra głowy reaguje na niego dobrze, zauważyłam trochę bejbików :) kolejna flaszeczka w użyciu :)
I jeden wyrzutek:
11. Wibo, lakier z serii różanej, nr 5 - 12 ml - zakupiony przeze mnie na wyprzedaży za ok. 1,30 zł ;) - pomalowałam nim paznokcie pierwszy raz po dłuższej przerwie i doszłam do wniosku, że nie chce mi się z nim dalej męczyć. Trzy warstwy to minimum, schnięcie wątpliwe, nawet z topem. Podziękowałam ;)
W październiku dzielnie się trzymałam i zakupiłam jedynie jedną odżywkę do paznokci, gdyż poprzednia się skończyła. Bilans zakupów o wartości 1,75 euro w porównaniu do wyrzutków uważam za udany :) Jak Wasze zużycia? Pozdrawiam!
Etykiety:
avon,
Balea,
denko,
DM,
Farmona,
jantar,
kosmetyki rosyjskie,
maska do twarzy,
Pervoe Reshenie,
planet spa,
Wibo,
zapachy,
Ziaja,
żele pod prysznic
sobota, 1 listopada 2014
Lubię rosyjskie kosmetyki? Pervoe Reshenie Balsam Agafii nr 4 na kwiatowym propolisie
Moje testowanie rosyjskich kosmetyków dalej się rozkręca. Dzisiejszego bohatera otrzymałam także w ramach wygranej u facehairbodycare. Pierwszy zużyty przeze mnie rosyjski produkt, Krem do twarzy na noc z awokado średnio przypadł mi do gustu. A jak sprawdził się Balsam Agafii nr 4 na kwiatowym propolisie?
Wg producenta "Balsam na kwiatowym propolisie daje włosom gładkość, puszystość i lekkość w układaniu." Jest przeznaczony do każdego rodzaju włosów, ma je zregenerować i zapobiec ich wypadaniu.
Skład nawet dla laika jest już po pobieżnym zerknięciu bardzo przyjemny: Aqua with infusions of: Pinus Palustris Wood Tar, Beeswax, Pollen Extract, Anthemis Nobilis Flower Oil, Rosa Centifolia Flower, Pollen Extract, Humulus Lupulus (Hops) Cone Tar, Mel, Jasminum Officinale Flower Wax, Spiraea Ulmaria Oil, Verbena Officinalis Oil, Propolis Extract Milk, Cetearyl Alcohol, Cetyl Ether, Behentrimonium Chloride, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.
Jak wygląda jego używanie w praktyce? Producent zaleca nałożenie kosmetyków na włosy zaledwie na 1-2 minuty i ja właśnie w ten sposób zużyłam całą butlę. Trzymany na włosach dłużej sprawiał, że moje włosy szybciej wyglądały nieświeżo. Zalecany przez producenta, krótki czas aplikacji był dla moich włosów i dla mnie samej optymalny, zważywszy na to, że myję włosy codziennie przed pracą, o 5,30 rano, i zależy mi na szybkim działaniu.
Zapach odżywki jest delikatny, bardzo przyjemny, ale nie umiem go niestety do niczego porównać. Balsam ma kolor kremowy, postać mleczną, dość rzadką, nałożony w olbrzymiej ilości na pewno spływałby z włosów. U mnie jednak nigdy do tego nie doszło, gdyż... moje włosy od razu wypijały go niemal całkowicie i spłukując go odnosiłam nieraz wrażenie, że z włosów leci mi czysta woda, jakbym nie nałożyła żadnego kosmetyku.
Na szczęście za to działanie balsamu było dla mnie wyczuwalne. Włosy pozostawały mięciutkie i wygładzone, nie puszyły się, do czego mają tendencję, jeśli używam niepasujących im kosmetyków. Nie jest w stanie stwierdzić jej wpływu na zaprzestanie wypadania włosów, gdyż w zasadzie bez przerwy używam jakichś wcierek.
Ta wielka butka starczyła mi na ok. 8 miesięcy używania kilka razy w tygodniu. Jest świetną opcją dla osób, takich jak ja, którym zależy na fajnej, naturalnej odżywce działające błyskawicznie. Zamówiłam sobie szampon z tej samej linii, który czeka teraz na swoją kolej. Od tego balsamu robię sobie teraz przerwę, gdyż po ponad półrocznym stosowaniu mam oczywiście ochotę na spróbowanie czegoś nowego. W ruchu idą naturalnie kolejne rosyjskie produkty, gdyż Balsam nr 4 zachęcił mnie do próbowania kolejnych kosmetyków włosowych zza wschodniej granicy. Ten serdecznie polecam i jak znudzę się wypróbowaniem kolejnych cudów z rosyjskiego kosmetycznego bogactwa, możliwe, że do niego powrócę.
Miałyście okazję spróbować? Pozdrawiam!
środa, 8 października 2014
Najlepsze rozwiązanie? Avon Sulution Truly radiant Żel do pielęgnacji okolic oczu
Nareszcie! Dwóch pozostałych członków tria Truly radiant od Avonu opisałam dobrze ponad rok temu. Z pozytywną recenzją Nawilżająco-koloryzyjącego kremu na dzień i średnio pochlebną opinią o Naprawczej emulsji na noc uwinęłam się dość szybko, Żel do okolic oczu musiał odczekać swoje, bo w moim przypadku ten typ produktów starcza spokojnie na rok.
Same opakowanko jest dość wygodne w użyciu, ma fajny dziubek, dzięki któremu korzystanie z produktu jest dość higieniczne (chociaż osobiście wolę aplikator typu roll-on w kremie pod oczy). Zakrętka jest o tyle stabilna, że można spokojnie na niej postawić krem, żeby pod koniec opakowania kosmetyk było łatwiej wydobyć. Opakowanie jest na wykończeniu, rozetnę je zapewne na dosłownie kilka ostatnich użyć.
A co sądzę o samej zawartości? Produkt NIESTETY bardzo przypomina mi wspomnianą Naprawczą emulsję na noc do twarzy . Nie dość, że wygląda tak samo, czyli jest migoczącym przez jakieś drobinki żelem (trochę rzadszym i nie tak klejącym, jak ten do twarzy), to w dodatku tak samo, jak on, intensywnie pachnie alkoholem! Alkohol zawarty w produkcie potrafi także, tak samo jak emulsja do twarzy, szczypać w oczy, jeśli nałożymy go na skórę zbyt blisko ich.
Tubka zawiera standardową pojemność 15 ml, w aktualnym katalogu kosztuje niecałe 16 zł, ale bywa i w większych promocjach. Poniżej słowo od producenta i jakoś potwornie długi skład (lubiany przeze mnie oczar na drugim miejscu po wodzie, gliceryna, ale zaraz potem aluminium? Aronia oczywiście daleko w tyle :( ).
Same opakowanko jest dość wygodne w użyciu, ma fajny dziubek, dzięki któremu korzystanie z produktu jest dość higieniczne (chociaż osobiście wolę aplikator typu roll-on w kremie pod oczy). Zakrętka jest o tyle stabilna, że można spokojnie na niej postawić krem, żeby pod koniec opakowania kosmetyk było łatwiej wydobyć. Opakowanie jest na wykończeniu, rozetnę je zapewne na dosłownie kilka ostatnich użyć.
A co sądzę o samej zawartości? Produkt NIESTETY bardzo przypomina mi wspomnianą Naprawczą emulsję na noc do twarzy . Nie dość, że wygląda tak samo, czyli jest migoczącym przez jakieś drobinki żelem (trochę rzadszym i nie tak klejącym, jak ten do twarzy), to w dodatku tak samo, jak on, intensywnie pachnie alkoholem! Alkohol zawarty w produkcie potrafi także, tak samo jak emulsja do twarzy, szczypać w oczy, jeśli nałożymy go na skórę zbyt blisko ich.
Trzeba mu oddać, że przez cały rok stosowania, mimo tego dość wyczuwalnego alkoholu, sama skóra wokół oczu nie była podrażniona i nie pojawiły się u mnie suche skórki w tych rejonach, co miało miejsce np. kiedy używałam któregoś z żelu pod oczy Flosleku. Migotanie kosmetyku nie jest na szczęście wywołane brokatem, czy innym tego typu świństwem, po wklepaniu w skórę nie jest już widoczne. Żel faktycznie szybko się wchłania, ale jak sprawia się pod makijażem, niestety nie jestem w stanie określić, gdyż używam go tylko wieczorem. Nie mogę również określić jego wpływu na opuchnięcia, gdyż jestem z grona podatnych na cienie pod oczami, a nie "worki".
Cieszę się, że ten kosmetyk się już kończy. Nawilżał dość w porządku, ale występujące czasem szczypanie od alkoholu dyskwalifikuje go do ponownego zakupu. Z przyjemnością sięgnę za parę dni po coś innego.
Jakie kremy pod oczy stosujecie? Pozdrawiam!
niedziela, 5 października 2014
Lubię pożegnania! Spore (jak na mnie ;) ) denko wrześniowe 2014 z minirecenzjami
Kolejny miesiąc przyniósł jak na mnie znowu fajne denko. Cieszę się, bo coraz więcej produktów z potwornego sierpniowego haulu zaczyna być w użytku :)
1. Green Pharmacy, Szampon do włosów normalnych i przetłuszczających się Nagietek lekarski, 350 ml - bardzo fajny szampon, który mogę spokojnie polecić. Na razie rozpoczęłam przygodę z rosyjskimi szamponami, ale ten zapewne kiedyś jeszcze kupię.
2. Dabur, Vatika, Olej kokosowy do włosów, 300 ml - nareszcie udało mi się zużyć to olbrzymie opakowanie. Olej ten kupiłam już bardzo dawno temu, kiedy oleje w blogosferze zaczęły być popularne, ale jeszcze nie mówiło się o porowatości włosów ;) Dziś oleju kokosowego do swoich włosów ze względu właśnie na porowatość bym nie kupiła. Sam produkt jednak był w porządku, jak na moje średnioporowate włosy radził sobie tyle, ile mógł. Fajnie sprawdzał się w połączeniu z odżywką (olejowanie na odżywkę odkryłam stosunkowo niedawno i to póki co najlepsza dla mnie metoda).
3. Cien, Coco Bahama, Showercream, 500 ml - kosztował w Lidlu 1,11 euro i jak na taką cenę był w porządku. Nie mam porównania do Treaclemoon, którego jest niewątpliwą podróbką, ale dawał radę: dobrze się pienił i dość ładnie pachniał. Jako że się codziennie balsamuję, to nie zauważyłam wysuszenia, chociaż przypuszczam, że mógłby się do tego przyczynić. Mam jeszcze jedną butelkę o innym zapachu, tego konkretnie już bym nie kupiła.
4. Avon, Skin So Soft, Olejek do ciała w sprayu z olejkiem z nasion marakui, 150 ml - trafił do mnie jako część jakiegoś zestawu z Avonu, w katalogu bywa w promocji po ok. 12 zł. Po zachwycie Nawilżającym kremem do ciała z olejkiem arganowym olejek ten to dowód na to, że krem był tylko wyjątkiem ;) a ja dalej nie lubię serii Skin So Soft. Kosmetyk był bardzo niewydajny, starczył mi na ok. 3 tygodnie codziennego stosowania. Po początkowym fajnym efekcie na skórze (skóra przyjemna w dotyku, ładnie wyglądająca) pod koniec opakowania zaczęłam zauważać objawy zapchania skóry i na moim podatnym na to dekolcie, ale i na ramionach czy udach. Poza tym aromat był oczywiście mocno alkoholowy. Nie polecam.
5. Isana, Pianka go golenia z ekstraktem z kokosa, 150 ml/ ok. 0,70 euro w promocji, wersja limitowana na lato - tak, tak, to była moja pierwsza w życiu pianka do golenia ;) więc niby nie mam porównania. Zakupiłam, gdyż nagle na nogach zaczęło mi się pojawiać podrażnienie po goleniu. Na początku fajna, ale starczyła na mniej niż 10 użyć, po czym reszta stała się tak wodnista, że nie dało się jej wycisnąć. Raczej nie kupię więcej.
6. Ebelin, Zmywacz do paznokci bez acetonu, 200 ml / ok. 0,95 euro - mam już kolejne opakowanie.
7. Lovely, Serum wzmacniające do paznokci z witaminą C i wapniem, 11 ml- już nie wiem, które opakowanie zużyłam, bardzo lubię. Do tej pory zawsze miałam je w domu, po czym zapomniałam zrobić zapas, jak byłam w Polsce :( więc teraz musiałam kupić coś innego. Jeśli w międzyczasie nie znajdę czegoś lepszego, to następnym razem w Polsce na pewno zrobię zapas :)
8. Golden Rose, Sweet Color, Lakier do paznokci nr 81, 5,5 ml/ok. 3zł - zużyć to to nie było jakoś szczególnie trudno, gdyż do pokrycia płytki potrzebował 4-5 warstw ;) w momentach cierpliwości więc nim malowałam. Kolor był fajny, po tylu warstwach trzymał się super, no ale z tej serii już na pewno nic nie kupię ;)
9. CD, Deo 24 h Wasserlile, Dezodorant z kulce bez aluminium, olei mineralnym, silikonów, parabenów, barwników i substancji pochodzenia zwierzęcego, 50 ml / ok. 1,30 euro w promocji - może to i było bez aluminium, może to i jest produktem od marki produkującej dla skóry wrażliwej, może i byłam świadoma, że to dezodorant, a nie antyperspirant, ale ten produkt był po prostu dziadowy. Śmierdział wódą, a nie lilią wodną, przebijał przez to przez perfumy, przy czym jednak nie zapewniał na pewno 24-godzinnego uczucia świeżości, bo kilkakrotnie miałam uczucie dużego dyskomfortu. Dodatkowo był potwornie wodnisty i starczył przez to na niecałe dwa miesiące. Wróciłam pokornie do ałunu, który nigdy mnie nie zawiódł.
10. Pervoe Reshenie Organic Avocado Krem do twarzy na noc, 40 ml / ok. 5 zł - krem nie do końca odpowiadający potrzebom mojej skóry, więc więcej nie kupię.
11. Avon, Spectra Lash Mascara, 9 ml / ok 15 zł w promocji - tusze do rzęs tradycyjnie starczają u mnie na około rok i nic się z nimi nie dzieje. W tym przypadku było podobnie, wygrzebałam go do końca, nie wiem, jak ja go robię ;) Z Avonu wolę zdecydowanie Supershocka, którego miałam kilka sztuk. Ten tusz był trochę dziwny, gdyż sporadycznie kilka dobrych miesięcy po otwarciu potrafił się zachować jak świeżo otwarty, jeszcze zbyt mokry tusz i odbijać się na powiekach. Miał możliwość ustawienia trzech stopni intensywności, przez całe użytkowanie miałam go jednak ustawionego "na 1", gdyż drugi i trzeci poziom nakładał zbyt dużo tuszu i łatwo było o posklejane rzęsy. Nie osypywał się na szczęście, kolor czarny był ładnie nasycony. Nie kupiłabym go jednak ponownie, zresztą i tak jest już niedostępny.
12. GAL, Dermogal A + E, blister 24 rybki - super, chętnie po niego sięgam w razie potrzeby i jako odżywczą bombę raz na jakiś czas. Na razie postanowiłam go trochę zdradzić z olejem z ogórecznika, ale cały blister trzymam dalej w pogotowiu :)
Tak, jak wspomniałam ze zużyć wrześniowych jestem zadowolona, zważywszy, że zgodnie z planem nic nie kupiłam :D Październik powinien podobnie wyglądać w kwestii zużyć, ale także i zakupów (póki co kupiłam tylko odżywkę do paznokci, gdyż wykończone serum z Lovely było ostatnim takim produktem w moich zapasach, może uda się nic więcej nie kupować ;) ).
Jak Wasze denka? Używałyście któryś z tych kosmetyków? Pozdrawiam!
Etykiety:
avon,
CD,
cien,
Dabur,
denko,
Ebelin,
Golden Rose,
Green Pharmacy,
Isana,
kosmetyki pielęgnacyjne,
kosmetyki rosyjskie,
krem do twarzy,
lakiery,
Lovely,
oleje do włosów,
Pervoe Reshenie,
szampony,
tusze do rzęs
piątek, 3 października 2014
Głębokie oczyszczenie? Avon Planet Spa Perfectly Purifying Face Scrub
Avonowska seria oczyszczająca Planet Spa z minerałami z Morza Martwego
jest większości świetnie znana, przede wszystkim za sprawą słynnej
maseczki błotnej. Osobiście miałam jej dwa lub trzy opakowania, z
których byłam zadowolona, używałam także popularnego masła do ciała z
tej serii, doskonałej maski do ciała (dawno niestety wycofanej),
świetnego kremu do rąk (też już go nie ma :( ) i również niczego sobie
maski do włosów. Oczywiste było zatem, że jak w katalogu pojawił się
Głęboko oczyszczający peeling do twarzy to również po niego sięgnę :)
Znając wysoki poziom tej serii i korzystając kiedyś ze świetnych
zdzieraków z serii Clearskin spodziewałam się również tutaj porządnego
efektu. Jak wyszło w rzeczywistości?
Kosmetyk dostajemy w typowym dla maseczek z serii Planet Spa opakowaniu o pojemności 75 ml. Również tak, jak maseczki można go dostać w promocji w katalogu za ok. 10 zł. Oto efekty, jakie producent obiecuje przy regularnym stosowaniu, oraz skład dla zainteresowanych:
Moja skóra należy do tych z dużą skłonność do zanieczyszczeń i zaskórników oraz dość częstych wyprysków i objawów "zapchania", mimo codziennej, coraz bardziej przemyślanej pielęgnacji. Poprzednie używane przeze mnie peelingi (mimo nazwy Himalaya Herbals Delikatnie złuszczający morelowy scrub oraz wspomniane Clearskiny z Avonu) były mocno oczyszczającymi zdzierakami, które lubię najbardziej ;) . "Głęboko oczyszczający" w nazwie dzisiejszego bohatera zapowiadała podobne wrażenia.
Avonowy peeling ma zapach taki samm jak cała seria, ale łagodniejszy niż maseczka, ja osobiście go lubię, aczkolwiek rozumiem, że dla niektórych osób seria ta może śmierdzieć. Ma przy tym postać gęstej pasty, ale nie aż tak gęstej, jak maseczka, którą trudno wycisnąć z tubki. W paście zatopione są drobinki przypominające mi trochę kaszę mannę. Ilość i wielkość ich jest średnia, przez co w trakcie wmasowywania odczuwam bardziej lekki masaż, niż porządne, odświeżające zdzieranie, które tak lubię ;)
A co z efektami? Peeling stosuję dość regularnie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu, po umyciu twarzy wmasowuję go i idę pod prysznic, po czym zmywam. Kilkakrotnie pozostawiłam go, tak jak zaleca producent, do wyschnięcia i dopiero później zmyłam, co jednak nie przyniosło jakiejś wielkiej różnicy, przez co wersja "prysznicowa" jest czasowo bardziej ekonomiczna.
Skóra po jego użyciu jest miękka, przyjemna w dotyku, sprawia wrażenie trochę lepiej oczyszczonej, niż po użyciu samego żelu myjącego. Mimo jednak regularnego używania od czterech miesięcy kosmetyk nie przyczynił się do jakiegoś spektakularnego oczyszczenia porów, niestety. W tubce zostało mi produktu na zaledwie kilka użyć, opakowanie rozpoczęłam w czerwcu, co dla mnie oznacza, że ten kosmetyk jest dla mnie stosunkowo niewydajny (wspomniana Himalaya starczyła mi na rok stosowania).
Wydaje mi się, że byłby to produkt bardziej odpowiedni dla osób ze skórą wrażliwą, nie zdziera prawie w ogóle, ale coś tam oczyszcza. Dla takich "gruboskórnych" z tendencją do przetłuszczania się jak ja jest jednak za słaby.
Miałyście okazję stosować? Lubicie tę serię Planet Spa? Pozdrawiam!
Kosmetyk dostajemy w typowym dla maseczek z serii Planet Spa opakowaniu o pojemności 75 ml. Również tak, jak maseczki można go dostać w promocji w katalogu za ok. 10 zł. Oto efekty, jakie producent obiecuje przy regularnym stosowaniu, oraz skład dla zainteresowanych:
Moja skóra należy do tych z dużą skłonność do zanieczyszczeń i zaskórników oraz dość częstych wyprysków i objawów "zapchania", mimo codziennej, coraz bardziej przemyślanej pielęgnacji. Poprzednie używane przeze mnie peelingi (mimo nazwy Himalaya Herbals Delikatnie złuszczający morelowy scrub oraz wspomniane Clearskiny z Avonu) były mocno oczyszczającymi zdzierakami, które lubię najbardziej ;) . "Głęboko oczyszczający" w nazwie dzisiejszego bohatera zapowiadała podobne wrażenia.
Avonowy peeling ma zapach taki samm jak cała seria, ale łagodniejszy niż maseczka, ja osobiście go lubię, aczkolwiek rozumiem, że dla niektórych osób seria ta może śmierdzieć. Ma przy tym postać gęstej pasty, ale nie aż tak gęstej, jak maseczka, którą trudno wycisnąć z tubki. W paście zatopione są drobinki przypominające mi trochę kaszę mannę. Ilość i wielkość ich jest średnia, przez co w trakcie wmasowywania odczuwam bardziej lekki masaż, niż porządne, odświeżające zdzieranie, które tak lubię ;)
A co z efektami? Peeling stosuję dość regularnie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu, po umyciu twarzy wmasowuję go i idę pod prysznic, po czym zmywam. Kilkakrotnie pozostawiłam go, tak jak zaleca producent, do wyschnięcia i dopiero później zmyłam, co jednak nie przyniosło jakiejś wielkiej różnicy, przez co wersja "prysznicowa" jest czasowo bardziej ekonomiczna.
Skóra po jego użyciu jest miękka, przyjemna w dotyku, sprawia wrażenie trochę lepiej oczyszczonej, niż po użyciu samego żelu myjącego. Mimo jednak regularnego używania od czterech miesięcy kosmetyk nie przyczynił się do jakiegoś spektakularnego oczyszczenia porów, niestety. W tubce zostało mi produktu na zaledwie kilka użyć, opakowanie rozpoczęłam w czerwcu, co dla mnie oznacza, że ten kosmetyk jest dla mnie stosunkowo niewydajny (wspomniana Himalaya starczyła mi na rok stosowania).
Wydaje mi się, że byłby to produkt bardziej odpowiedni dla osób ze skórą wrażliwą, nie zdziera prawie w ogóle, ale coś tam oczyszcza. Dla takich "gruboskórnych" z tendencją do przetłuszczania się jak ja jest jednak za słaby.
Miałyście okazję stosować? Lubicie tę serię Planet Spa? Pozdrawiam!
wtorek, 30 września 2014
Lubię Green Pharmacy! Szampon do włosów normalnych i przetłuszczających się Nagietek lekarski
W poprzedniej notce o innym szamponie od Green Pharmacy wspominałam już, że do tych myjadeł czasem wracam. I faktycznie, szampon nagietkowy gości już u mnie po raz trzeci i po raj trzeci sprawia to same, dobre wrażenie :)
W ogóle to bardzo lubię nagietka, i w kosmetykach i w maściach leczniczych dobrze się u mnie sprawdza (moje ostatnio obolałe kolano coś o tym wie ;) ), więc szanse na to, że i ten szampon polubię były dość duże. Typowa dla tej serii butelka o pojemności 350 ml kosztuje w promocji niewiele (ja za tę konkretnie sztukę zapłaciłam dokładnie 5,39 zł w Rossmannie). Zapewnienia producenta na opakowaniu, a także skład brzmią dość obiecująco:
I tak nie ma tu SLS, SLES i parabenów, co moja skóra głowy również z przyjemnością odczuła, dzięki czemu swędzenie głowy zdarza się rzadziej. Wydaje mi się, że szampon nagietkowy jest odrobinę łagodniejszy od wersji pokrzywowej, włosy po niej "w razie WU" obejdą się bez odżywki, są miękkie, ale i jednocześnie dobrze oczyszczone (dwa mycia niewielką ilością spokojnie zmywają oleje). Moja tendencja do szybkiego przetłuszczania się włosów u nasady przy tym szamponie jest opanowana :)
Zapach kosmetyku jest bardzo przyjemny, delikatny, ziołowo-kwiatowy, konsystencja natomiast typowa dla tej serii: optymalna żelowa, całkowicie przezroczysta - taką moje włosy lubią najbardziej.
Również wydajność szamponu jest zadowalająca, przy codziennym używaniu butelka starczyła mi na prawie dwa miesiące.
Mimo całkowitego zadowolenia z tego szamponu w najbliższym czasie nastąpi na pewno duży skok w bok z mojej strony ;) A mianowicie zacznę korzystać z moich włosowych rosyjskich nabytków :) Niemniej jednak ten szampon to mój drogeryjny pewniak :) Polecam!
Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!
W ogóle to bardzo lubię nagietka, i w kosmetykach i w maściach leczniczych dobrze się u mnie sprawdza (moje ostatnio obolałe kolano coś o tym wie ;) ), więc szanse na to, że i ten szampon polubię były dość duże. Typowa dla tej serii butelka o pojemności 350 ml kosztuje w promocji niewiele (ja za tę konkretnie sztukę zapłaciłam dokładnie 5,39 zł w Rossmannie). Zapewnienia producenta na opakowaniu, a także skład brzmią dość obiecująco:
I tak nie ma tu SLS, SLES i parabenów, co moja skóra głowy również z przyjemnością odczuła, dzięki czemu swędzenie głowy zdarza się rzadziej. Wydaje mi się, że szampon nagietkowy jest odrobinę łagodniejszy od wersji pokrzywowej, włosy po niej "w razie WU" obejdą się bez odżywki, są miękkie, ale i jednocześnie dobrze oczyszczone (dwa mycia niewielką ilością spokojnie zmywają oleje). Moja tendencja do szybkiego przetłuszczania się włosów u nasady przy tym szamponie jest opanowana :)
Zapach kosmetyku jest bardzo przyjemny, delikatny, ziołowo-kwiatowy, konsystencja natomiast typowa dla tej serii: optymalna żelowa, całkowicie przezroczysta - taką moje włosy lubią najbardziej.
Również wydajność szamponu jest zadowalająca, przy codziennym używaniu butelka starczyła mi na prawie dwa miesiące.
Mimo całkowitego zadowolenia z tego szamponu w najbliższym czasie nastąpi na pewno duży skok w bok z mojej strony ;) A mianowicie zacznę korzystać z moich włosowych rosyjskich nabytków :) Niemniej jednak ten szampon to mój drogeryjny pewniak :) Polecam!
Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!
niedziela, 28 września 2014
Lubię rosyjskie kosmetyki...? Pervoe Reshenie Organic Avocado Krem do twarzy na noc
Zastanawiam się, czy szał na rosyjskie kosmetyki w Blogosferze powoli zaczyna już mijać. Jak myślicie? Ja, jak zawsze, zapoznaje się z hitami dopiero wtedy, kiedy dla reszty kosmetycznego świata nie są one już gorącymi nowościami. Tak po prostu mam, że najpierw stwierdzam, że coś mi nie potrzebne, ale dopiero z czasem nabieram na to ochoty ;)
Pierwsze doświadczenia z rosyjskimi kosmetykami nabyłam dzięki wygranej w rozdaniu u Facehairbodycare. Część z nich musiało poczekać na swoją kolej, gdyż mimo wszystko staram się trzymać zasady, by otwierać dany kosmetyk, dopiero, gdy wykończę poprzednika. I tak, gdy pożegnałam się z Ziajowym Kremem na dzień i na noc do skóry suchej i zmęczonej z bio-olejkiem z awokado, sięgnęłam po jego rosyjski odpowiednik. Niewątpliwie fakt używania ich pod rząd ułatwi mi recenzję ;)
Krem z Ziai długo był moim ulubieńcem, po czym cera chyba się trochę do niego przyzwyczaiła. Niemniej jednak miło go wspominam. Mimo równie niewielkiej cenie (4,90 zł / 40 ml w Skarbach Syberii) krem od Pervoe Reshenie również dużo obiecywał. Według polskiej etykietki kosmetyk ma ożywić cerę i złagodzić objawy stresu, poprawić koloryt cery i jej elastyczność. Skład dla zainteresowanych poniżej:
Krem rosyjski w pewnej mierze trochę przypomina ziajowego kolegę. Ma podobny zapach (jednak przebija w nim lekka chemiczna nuta, której w polskim kosmetyku w ogóle nie ma). Ma całkowicie biały kolor i lekko emulsyjną postać (tak samo jak Ziaja), przez co nie wchłania się wieczorem do matu (tak samo jak Ziaja), pozostawiając jednak dziwne, lekko tępe uczucie na twarzy, taką trudną do opisania, wyczuwalną warstwę na twarzy (co u Ziai nie miało miejsca). Rano budzę się jednak z buzią nieprzetłuszczoną i raczej dobrze nawilżoną, jednak jednocześnie z dość mocno porozszerzanymi porami (mam do tego tendencję).
Krem jest przeznaczony do cery suchej (moja jest mieszana, jednocześnie czasem się przetłuszcza, a czasem daje wrażenie odwodnionej), więc momentami mógł się wydawać trochę za bogaty dla mojej skóry, przez co miewałam wrażenie, że pory są jakby "przeciążone". Zatem mimo obiecanego "ożywienia cery", ja go raczej nie odczułam. Na początku używania miałam krótki wysyp "kaszki" na czole, który całkowicie znikł, odkąd używam (znowu) ziajowych produktów do oczyszczania z pewnej ostatnio bardzo popularnej zielonej serii ;) (ale o niej innym razem). Trzeba jednak przyznać, że w trakcie używania kremu ani razu nie miałam problemu z epizodycznie występującymi u mnie suchymi skórkami, a skóra może i rzeczywiście jest dość elastyczna ;) (kremu pozostało mi na dosłownie 2-3 aplikacje, starczył na ok. 3 letnie miesiące używania).
Cóż krem ma swoje plusy i minusy. Mam jeszcze jeden krem z tej "tubkowej" serii "bioluxe", do zupełnie innej części ciała ;) i na początku również sprawia mieszane wrażenia. Zobaczymy, jak będzie dalej. Tego osobnika ja osobiście więcej nie kupię.
Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!
Pierwsze doświadczenia z rosyjskimi kosmetykami nabyłam dzięki wygranej w rozdaniu u Facehairbodycare. Część z nich musiało poczekać na swoją kolej, gdyż mimo wszystko staram się trzymać zasady, by otwierać dany kosmetyk, dopiero, gdy wykończę poprzednika. I tak, gdy pożegnałam się z Ziajowym Kremem na dzień i na noc do skóry suchej i zmęczonej z bio-olejkiem z awokado, sięgnęłam po jego rosyjski odpowiednik. Niewątpliwie fakt używania ich pod rząd ułatwi mi recenzję ;)
Krem z Ziai długo był moim ulubieńcem, po czym cera chyba się trochę do niego przyzwyczaiła. Niemniej jednak miło go wspominam. Mimo równie niewielkiej cenie (4,90 zł / 40 ml w Skarbach Syberii) krem od Pervoe Reshenie również dużo obiecywał. Według polskiej etykietki kosmetyk ma ożywić cerę i złagodzić objawy stresu, poprawić koloryt cery i jej elastyczność. Skład dla zainteresowanych poniżej:
Krem rosyjski w pewnej mierze trochę przypomina ziajowego kolegę. Ma podobny zapach (jednak przebija w nim lekka chemiczna nuta, której w polskim kosmetyku w ogóle nie ma). Ma całkowicie biały kolor i lekko emulsyjną postać (tak samo jak Ziaja), przez co nie wchłania się wieczorem do matu (tak samo jak Ziaja), pozostawiając jednak dziwne, lekko tępe uczucie na twarzy, taką trudną do opisania, wyczuwalną warstwę na twarzy (co u Ziai nie miało miejsca). Rano budzę się jednak z buzią nieprzetłuszczoną i raczej dobrze nawilżoną, jednak jednocześnie z dość mocno porozszerzanymi porami (mam do tego tendencję).
Krem jest przeznaczony do cery suchej (moja jest mieszana, jednocześnie czasem się przetłuszcza, a czasem daje wrażenie odwodnionej), więc momentami mógł się wydawać trochę za bogaty dla mojej skóry, przez co miewałam wrażenie, że pory są jakby "przeciążone". Zatem mimo obiecanego "ożywienia cery", ja go raczej nie odczułam. Na początku używania miałam krótki wysyp "kaszki" na czole, który całkowicie znikł, odkąd używam (znowu) ziajowych produktów do oczyszczania z pewnej ostatnio bardzo popularnej zielonej serii ;) (ale o niej innym razem). Trzeba jednak przyznać, że w trakcie używania kremu ani razu nie miałam problemu z epizodycznie występującymi u mnie suchymi skórkami, a skóra może i rzeczywiście jest dość elastyczna ;) (kremu pozostało mi na dosłownie 2-3 aplikacje, starczył na ok. 3 letnie miesiące używania).
Cóż krem ma swoje plusy i minusy. Mam jeszcze jeden krem z tej "tubkowej" serii "bioluxe", do zupełnie innej części ciała ;) i na początku również sprawia mieszane wrażenia. Zobaczymy, jak będzie dalej. Tego osobnika ja osobiście więcej nie kupię.
Miałyście okazję używać? Pozdrawiam!
środa, 3 września 2014
Lubię nowości! Druga część haulu z sierpnia 2014
Drugi miesiąc pod rząd postanowiłam podzielić haul na dwa posty, bo A) było tego zbyt dużo, B) robiłam zapasy zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. W sierpniu pokazałam już skarby przywiezione z Polski , teraz czas na trochę skromniejsze, ale jednak ;) nabytki poczynione przede wszystkim w DM.
Co prawda miałam na razie nie kupować żeli pod prysznic (moje zapasy nie są jakieś wielkie, bo jestem w trakcie jednej 500-militrowej butelki, a druga 500-mililitrowa butla czeka w szafce i to tyle ;) ), to jednak nie mogłam się powstrzymać przed zakupem tej jakże uroczej tubki z Balei. Jako że to limitowana edycja, postanowiłam nie zwlekać z zakupem, nauczona złym doświadczeniem z nagle znikającymi sezonowymi seriami ;) Dusch Lotion Beautiful Feelings ma 200 ml i kosztował bodajże 1,45 euro. Zapach ma super, pachnie jakby egzotyczną gumą do żucia, bardzo przyjemnie, a dodatkowo ma mieć bardziej pielęgnującą formułę. Użyłam na razie dwa razy, więc trudno coś więcej powiedzieć.
Balsamów/kremów/maseł do ciała też miałam nie kupować ;) ale jako że w sierpniu wykończyłam aż trzy opakowania, to pozwoliłam sobie jednak na wyjątek ;) i do koszyka w DMie wpadło również Baleowe olbrzymie (400 ml) Mleczko do ciała Q10 z jakimś ;) CH aktywatorem omega do cery suchej. Szczerze powiedziawszy to najbardziej do zakupu zachęcił mnie dodany gratis do mleczka lakier z P2 w super fioletowym kolorze 800 creative pause ;) no i cena za ten zestaw - 2,25 euro!!
Również w DMie zakupiłam swój pierwszy w życiu lakier z Astora z limitowanej edycji Tribal w kolorze 278 tam tam fever (6 ml / ok. 2,30 euro). Kolor jest zabójczy :)
W zasadzie przez przypadek stałam się jeszcze właścicielką lakieru z Kiko w odcieniu fioletu nr 315. W lipcu nakupowałam mnóstwo lakierów Kiko na promocji po 1 euro na upominki dla koleżanek i jakoś źle je policzyłam i jeden został dla mnie ;) Kolor prawie taki sam, jak nowego nabytku z P2, ale co tam ;) Trzy nowe lakiery w jeden miesiąc na szczęście równoważą się z trzema, które w sierpniu poszły w świat ;)
A do tego na koniec DMowy zmywacz do paznokci Ebelin, bardzo dobry, to już moja chyba trzecia butelka, 200 ml / 0,85 euro.
W lipcu i sierpniu poczyniłam zapasy, które powinny mi starczyć niemal do końca roku (w przypadku niektórych kategorii produktów nawet i znacznie dłużej), więc postanowienie na rozpoczęty właśnie wrzesień zużywać i nic nie kupować ;) Chociaż kolejne limitki w DMie, w jak przystało na tę drogerię śmiesznych cenach, bardzo kuszą. Postaram się jednak na jeden miesiąc jednak zacisnąć zęby ;)
Miałybyście ochotę na coś z tej listy? Pozdrawiam!
niedziela, 31 sierpnia 2014
Lubię pożegnania ;) udane denko sierpniowe 2014 z minirecenzjami
Sierpień był dla mnie miesiącem urlopowym, niemal dwa tygodnie spędziłam w Polsce, więc nie spodziewałam się jakichś szczególnych zużyć. Okazało się jednak, że udało mi się osiągnąć ;) wyjątkowo dobry jak dla mnie wynik.
1. Avon, Just Play EDT, 50 ml - zapachy starczają mi na bardzo długo, ta flaszeczka byłą ze mną ponad 3 lata ;) a bardzo tę wodę lubiłam. Zapach miał typowo wiosenno/letni, dość mocno cytrusowy charakter, przełamany elegancką nutą frezji i herbaty. Jak na EDT długo się utrzymywał. Szkoda, że już od dawna w Avonie niedostępny.
Wykończyłam aż trzy balsamy :D
2. Avon, Skin So Soft, Nawilżający krem do ciała z olejkiem arganowym, 200 ml - byłam pozytywnie zaskoczona tym produktem, miał bardzo treściwą, w zasadzie maślaną konsystencję, fajnie pielęgnował. Nie wiem jednak, czy zamówię ponownie, gdyż lista balsamów do wypróbowania długa ;)
3. Enliven, Masło do ciała Mango i passiflora, 300 ml - zamówiłam to "masło" na paatalu za niecałe 6 zł, nie znając zupełnie tej firmy. Próbowałam się teraz o tej marce czegoś więcej dowiedzieć, ale w internecie mało konkretów ;) Produkt dziwny, miał o wiele rzadszą konsystencję, niż avonowy balsam, więc nazwa "masło" jak dla mnie nietrafiona. Przy tym nie miał do końca gładkiej konsystencji, był dość tępy i długo się go wsmarowywało, przy czym nałożony w zbyt dużej ilości miał tendencję do rolowania się. Faktycznie ładnie owocowo pachniał i zostawiał skórę miękką i wypielęgnowaną, z tymże pod koniec opakowania wreszcie zerknęłam na skład, a tam... parafina ;) nie kupiłabym ponownie.
3. Farmona, Sweet Secret, Czekoladowe masło do ciała, Ciemna czekolada i orzech pistacji, 225 ml - masło fajne, z zabójczym (w sensie negatywnym słowa) zapachem, końcowe 1/4 opakowania zużyłam do stóp, właśnie ze względu na zbyt intensywny aromat. Zużyłam, więcej nie kupię.
4. Rexona, Cotton Dry 24h Deo Spray 150ml - dezodorant starczył mi zaledwie na miesiąc! Zatem wydajność jak dla mnie katastrofalna. Chronił może i nie najgorzej, ale zdarzało mu się pozostawić biały pył na pachach, który później trzeba było wycierać. Poza tym parę razy wyskoczyły mi jakieś nieprzyjemności na skórze pach właśnie, co przy stosowanym przeze mnie od półtora roku ałunie nie miało ani razu miejsca. Tradycyjne dezodoranty dla mnie zatem do używania tylko okazyjnego.
5. Rival de Loop, Frische Kick, żelowa maseczka odświeżająca, chłodząca limetka+kofeina - druga część saszetki - 8 ml, teraz już mogę powiedzieć, że to produkt nic nie robiący, konsystencją przypominający żel intymny bądź do usg ;) Ta formuła, którą należy zetrzeć z twarzy, była lepka, żadnego pozytywnego efektu po tych w sumie ośmiu użyciach nie zauważyłam. Bubelek.
Dwa wyrzutki:
6. Essence, Długotrwała kredka do oczu, fioletowa - zużyłam około 2/3 tej kredki, po czym odłożyłam w kąt i ponad rok nie używałam, dlatego wylądowała w końcu w koszu. Czy taka długotrwała? Jak dla mnie miała tendencję do "wędrowania" po powiece, nie kupiłabym ponownie.
7. Eveline, Skoncentrowane serum do rzęs i baza pod tusz 3 w 1 Advance Volumiere - miałam robić eksperyment, ale akurat w przypadku tego produktu brakło mi konsekwencji ;) Początkowo używałam regularnie - na pewno spowodował wydłużenie rzęs, natomiast niestety dalej na wyciku pozostają mi czasem pojedyncze włoski. Na razie nie kupię ponownie ;)
Poza tym trzy lakiery poszły w świat ;) ale nie załapały się na fotkę ;)
Kolejna część to produkty zużyte/wykończone przeze mnie na urlopie u Rodziców:
8. Kneipp, Alles wird gut, Sól do kąpieli - nie mam wanny, Rodzice owszem ;) więc miałam okazję wypróbować sól do kąpieli z renomowanej niemieckiej marki Kneipp, na co już długo miałam ochotę. Śliczne, słodkie opakowanie, piękny aromat, ekstrakty z wanilii i miodu. Cena w DM to 0,99 euro. Bardzo fajny produkt.
9. Marquis, Sól do kąpieli - od koleżanki otrzymałam pięknie opakowany zestaw kosmetyków (sól, krem do ciała i krem do rąk) bodajże holenderskiej marki Marquis. Robiące wrażenie opakowanie, piękny, elegancki zapach, działanie w porządku. Nie wiem, gdzie koleżanka to dorwała, ale świetny pomysł na prezent.
10. BeBeauty, Płyn micelarny - dokończyłam zalegającą u Rodziców buteleczkę.
11. Avon, Senses, Spirit, Żel pod prysznic, 250 ml - fajny zapach - lilia i gruszka, działanie standardowe. Sama nie zamawiam tych żeli, trafiają do mnie w zasadzie tylko jako część jakichś zestawów, ale i tak chętnie z nich korzystam, przede wszystkim za fajne aromaty.
12. Avon Senses, próbka nowej formuły - niby formuła nawilżająca, ale nie zauważyłam różnicy w stosunku do starej wersji ;)
13. 2 próbki nowości Schwarzkopfa - szamponu od Claudii Schiffer ;) - jedna próbka starczyła na dwa razy, szampon puszył mi włosy i nie zachęcił do zakupu dość drogiego, pełnowymiarowego opakowania.
14. Mini żel pod prysznic z hotelu ;) Bardzo fajny ;)
15. Próbeczki zapachów Avon - na urlop nie brałam ze sobą całej buteleczki perfum, tylko pozużywałam próbki: City Rush Glamour, TTA Amour, Only Imagine, Brazil Beat. Brazil Beat już miałam całą buteleczkę, zresztą już jest niedostępny w Avonie. Idealny na lato zapach, niestety bardzo nietrwały. Zakup dwóch pierwszych perfum zdecydowanie do rozważenia :)
Wyrzutek:
16. Alterra emulsja do ciała trawa cytrynowa i morela - zostało go niewiele, ale czekając na mnie u Rodziców i tak zdążył się przeterminować. Nie żal, bo był niezbyt przyjemny, więcej w recenzji (klik w nazwę produktu).
Zadowolona jestem z wyrzutków, trochę wyrównują olbrzymie zakupy z tego miesiąca ;) Jak wasze urlopowe zużycia? Znacie coś z tej listy? Pozdrawiam!
Etykiety:
Alterra,
avon,
balsamy do ciała,
denko,
Enlive,
Essence,
Eveline,
Farmona,
Kneipp,
maseczki do twarzy,
Rexona,
Rival de Loop,
zapachy,
żele pod prysznic
niedziela, 24 sierpnia 2014
Lubię nowości! Haul urlopowy z Polski: Ziaja, kosmetyki rosyjskie...
Byłam pewna, że jak pojadę na niemal dwutygodniowy urlop do Polski, to znaczącą część mojego powrotnego bagażu zajmą kosmetyki. Osobiście w trakcie pobytu w Polsce zakupiłam stosunkowo niewiele, bo większość widocznych na zdjęciu dobroci to jednak zamówienie złożone w internecie. Oczywiście musiałam powstrzymywać się przed przygarnięciem większej ilości ślicznych, kolorowych opakowanek ;) Chętnych na szczegóły zapraszam dalej :)
Z zakupionych przeze mnie w lipcu kosmetyków Ziaja jestem wstępnie zadowolona (ale dla szczegółowych opinii muszę je jeszcze poużywać), dlatego miałam ochotę na więcej. W sklepie firmowym Ziaja zakupiłam żel do mycia twarzy (tym razem ten bez drobinek peelingujących, 8,99 zł), tonik (7,99 zł) i krem na noc (10,99 zł). Tonik już poszedł w użycie. Ceny zachęcające, aczkolwiek później w kilku odwiedzonych przeze mnie aptekach widziałam je albo w zestawach promocyjnych 2 w cenie 1, albo w bardziej konkurencyjnych cenach. Do tej pory zaskakuje mnie, że sklepy firmowe Ziai są droższe, niż pozostałe drogerie lub apteki.
W Rosmannie zakupiłam krem do depilacji Bielenda, bo akurat był w promocji, (6,99zł) oraz standardową pastę do zębów Himalaya (10,99 zł). Później w czasie wizyty w osiedlowej aptece zauważyłam chyba pełną ofertę past Himalaya w korzystniejszej cenie poniżej 10 zł, dlatego wzięłam jeszcze na wypróbowanie wersję wybielającą. Kto jeszcze nie używał past Himalaya, temu serdecznie polecam ich wypróbowanie, jest to mój póki co ulubiony produkt z tej dziedziny. Z poczynionego przeze mnie na potrzeby rodzinne zamówienia w Avonu tym razem dla mnie tylko moja ulubiona Diamentowa konturówka Brown sugar , na zapas (ok. 10 zł) i kilka niewidocznych na zdjęciu próbek zapachów.
No i wisienka na torcie, czy zamówienie ze Skarbów Syberii :) To mój pierwszy zakup rosyjskich kosmetyków, poczyniony od razu w dość znacznej ilości (drugie tyle w paczce było dla Mamy ;) ), także ze względu na obowiązującą w lipcu promocję - od cen potrącany był VAT, czyli 23% :) . Z tego powodu stałam się posiadaczką kilku bardzo popularnych w blogosferze produktów w bardzo zadowalających cenach:
- Domowy Szampon Agafii na Każdy Dzień - 10,70 zł
- Love2mix Organic Szampon z Efektem Laminowania - Regeneracyjny do zniszczonych włosów - 9,93 zł
- Organiczny Olej z Ogórecznika Lekarskiego "Gojący" - 15,32 zł
- Maska - Lifting do Twarzy "Tonizująca" - 4,54 zl
- Witaminowa Fitoaktywna Maseczka do Twarzy "Multinawilżenie" -7,62 zł
- - 3,77 zł
Bania Agafii Specjalny Balsam - Aktywator Wzrostu Włosów - 3 zł
- Maska do Włosów "Siedmiu Sił" - 3 zł
- Balsam Marokański do wszystkich rodzajów włosów - 9,93 zł
- Tradycyjny Syberyjski Szampon na Cedrowym Propolisie nr.1 Wzmacniający - 13,01 zł
Kosmetyki mi się w szafie już nie mieszczą, ale w Niemczech oczywiście poczyniłam też, na szczęście drobne zakupy. Zainteresowanych zapraszam na kolejnego posta. Znacie któreś z moich nowości? Pozdrawiam!
sobota, 9 sierpnia 2014
Lubię Avon! Zaskakująco fajny Krem do ciała Skin So Soft
Dobrych parę lat temu, kiedy w zasadzie przypadkiem zostałam konsultantką Avon (totalną amatorką, bo w ogóle nie widziało mi się latać z katalogami i "wymuszać" zamówienia ;) , zamawiałam tylko na potrzeby swoje, rodziny i ewentualnie najbliższych koleżanek), stałam się mini fanatyczką tej firmy i miałam niemal wyłącznie ich produkty ;) Jak to jest z Avonem, każdy wie: albo trafimy na hit, albo na bubelka i do takiego wniosku po paru latach w końcu doszłam ;) W dalszym ciągu, tylko co kilka miesięcy, już wyłącznie na swój i najbliższej rodziny użytek składam zamówienia i mam wyklarowanych swoich avonowych ulubieńców, nie mam jednak już takiego parcia na ich produkty.
Seria Skin So Soft nigdy nie należała do moich ulubieńców, miałam z niej na przestrzeni tych kilku lat dosłownie parę produktów. Sceptycznie podchodziłam zatem do Nawilżającego kremu do ciała z olejkiem arganowym, który wchodził w skład jakiegoś większego zestawu, chyba z nowościami dla konsultantek. SSS po dotychczasowych, niewielkich doświadczeniach kojarzyła mi się z potwornie intensywnym zapachem, wyczuwalnym na skórze alkoholem i niemal nieobecnym nawilżaniem. W zasadzie nie wiem, dlaczego jednak zdecydowałam się zachować ten produkt, a nie posłać go dalej w świat. Tym razem jednak dobrze zrobiłam ;)
Krem dostajemy w wygodnym słoiczku o pojemności 200 ml. Cena w katalogu w promocji to ok. 10-12 zł (ceny regularnej nie podaję, bo kto tak naprawdę zamawia w Avonie po cenach regularnych ;) ). W składzie na drugim miejscu co prawda olej rzepakowy, a nie arganowy ;) (pod koniec składku), pomiędzy shea ale i olej mineralny... Jak to w Avonie...
Co mnie zaskoczyło w kremie już na początku, to jego gęstość. Kosmetyk jest naprawdę bardzo gęsty, wręcz można by go było nazwać masłem (mam w tej chwili "masło do ciała", które przelewa się przez palce). Mam przy tym przyjemną konsystencję, która szybko i bezproblemowo rozsmarowuje się na skórze i wchłania się, pozostawiając ją miękką i przyjemną w dotyku. Produkt też nie wysuszył mi skóry, co miała miejsce przy wcześniejszych epizodach ze SSS, i nie spowodował wysypu krostek czy zaskórników na moim skłonnym do tego dekolcie.
Zapach jest jak na SSS przystało intensywny, ale nie zabija, jak poprzednicy, czy wspomniane przeze mnie niedawno Masło czekoladowe Farmony i mogę je bez problemu używać nawet teraz w lecie. Aromat jest kwiatowy, perfumeryjny, przypadł mi do gustu.
Wyjątkowo mnie tym razem Avon ze swoją serią Skin So Soft zaskoczył. Pozytywnie na tyle, że sięgnęłam po inny ich produkt będący teraz w ofercie i utwierdziłam się w przekonaniu, że ten Krem do ciała z olejkiem arganowym jest raczej wyjątkiem na potwierdzenie reguły ;) ale o tym innym razem ;) Czy kupię ponownie? Mimo wszystko raczej nie, gdyż wielu kandydatów z ciekawszym składem mam na liście do wypróbowania. Jeśli jednak wpadłby mi znowu w jakimś zestawie w ręce, nie byłabym z tego faktu niezadowolona ;) Lubicie produkty Skin So Soft? Pozdrawiam!
Seria Skin So Soft nigdy nie należała do moich ulubieńców, miałam z niej na przestrzeni tych kilku lat dosłownie parę produktów. Sceptycznie podchodziłam zatem do Nawilżającego kremu do ciała z olejkiem arganowym, który wchodził w skład jakiegoś większego zestawu, chyba z nowościami dla konsultantek. SSS po dotychczasowych, niewielkich doświadczeniach kojarzyła mi się z potwornie intensywnym zapachem, wyczuwalnym na skórze alkoholem i niemal nieobecnym nawilżaniem. W zasadzie nie wiem, dlaczego jednak zdecydowałam się zachować ten produkt, a nie posłać go dalej w świat. Tym razem jednak dobrze zrobiłam ;)
Krem dostajemy w wygodnym słoiczku o pojemności 200 ml. Cena w katalogu w promocji to ok. 10-12 zł (ceny regularnej nie podaję, bo kto tak naprawdę zamawia w Avonie po cenach regularnych ;) ). W składzie na drugim miejscu co prawda olej rzepakowy, a nie arganowy ;) (pod koniec składku), pomiędzy shea ale i olej mineralny... Jak to w Avonie...
Co mnie zaskoczyło w kremie już na początku, to jego gęstość. Kosmetyk jest naprawdę bardzo gęsty, wręcz można by go było nazwać masłem (mam w tej chwili "masło do ciała", które przelewa się przez palce). Mam przy tym przyjemną konsystencję, która szybko i bezproblemowo rozsmarowuje się na skórze i wchłania się, pozostawiając ją miękką i przyjemną w dotyku. Produkt też nie wysuszył mi skóry, co miała miejsce przy wcześniejszych epizodach ze SSS, i nie spowodował wysypu krostek czy zaskórników na moim skłonnym do tego dekolcie.
Zapach jest jak na SSS przystało intensywny, ale nie zabija, jak poprzednicy, czy wspomniane przeze mnie niedawno Masło czekoladowe Farmony i mogę je bez problemu używać nawet teraz w lecie. Aromat jest kwiatowy, perfumeryjny, przypadł mi do gustu.
Wyjątkowo mnie tym razem Avon ze swoją serią Skin So Soft zaskoczył. Pozytywnie na tyle, że sięgnęłam po inny ich produkt będący teraz w ofercie i utwierdziłam się w przekonaniu, że ten Krem do ciała z olejkiem arganowym jest raczej wyjątkiem na potwierdzenie reguły ;) ale o tym innym razem ;) Czy kupię ponownie? Mimo wszystko raczej nie, gdyż wielu kandydatów z ciekawszym składem mam na liście do wypróbowania. Jeśli jednak wpadłby mi znowu w jakimś zestawie w ręce, nie byłabym z tego faktu niezadowolona ;) Lubicie produkty Skin So Soft? Pozdrawiam!
wtorek, 5 sierpnia 2014
Lubię zakupy! Druga część lipcowych nowości, tym razem niemieckich
Dość spory haul z Polski pokazywałam już wcześniej TU. Dziś nabytki, które poczyniłam na przestrzeni całego miesiąca w Niemczech.
Wyjeżdżając na weekend do Polski chciałam zabrać ze sobą jakieś chusteczki do demakijażu, żeby nie brać i grożącej wylaniem butelki z płynem micelarnym (BeBeauty zrobiło mi już nie raz mokrą "niespodziankę" w torbie), i wacików. A że byłam akurat w Primarku (do którego chadzam zdecydowanie zbyt często ;) ), to chwyciłam dwupak ichniejszych chusteczek w cenie 1,50 euro. Po kilkukrotnym wypróbowaniu stwierdzam, że na mój minimalistyczny letni makijaż sprawdzają się dobrze.
Mimo że już od dawna stosuję ałun, a ostatnio zakupiłam inny dezodorant bez aluminium, to jednak na te potworne upały zdecydowałam się zakupić tradycyjną Rexonę w sprayu. Jako że wydawało mi się, że spray zaginął gdzieś na mieście w akcji, to kupiłam jeszcze jedną sztukę, po czym się okazało, że zostałam jednak z dwoma. Przypuszczam, że je jednak spokojnie zużyję, bo wydajnością nie grzeszą.
W Lidlu niemieckim (nie mam pojęcia, czy były one też w Polsce) zobaczyłam żele pod prysznic Cien, ewidentnie inspirowane słynnymi Treaclemoon. Oryginałów nie miałam (człowiek się w Niemczech skąpy robi i niecałe 4 euro za 500 ml w porównaniu do innych żeli to wydaje się majątkiem ;) ), ale postanowiłam sięgnąć po te lidlowe "podróbki". Śmieszny koszt butelki to 1,11 euro/500 ml. Wzięłam kokosowy i malinowy. Oba zapachy rozeszły się w mig, pozostał tylko imbirowy, który niestety przypominał zapachem płyn do mycia naczyń (a obwąchany przeze mnie imbirowy oryginał od Treaclemoon pachnie właśnie zabójczo). Używam już od dawna kokosowego i jest w porządku.
Skończyły mi się olejki do ciała, więc wzięłam jednak dzidziusiową oliwkę z DM-u (ok. 1,50 euro / 250 ml), a że była promocja w Rossmannie na kosmetyki Alterry, to porwałam również olejek migdały i papaja (ok. 3,20 euro).
Postanowiłam poza tym wreszcie zacząć stosować porządną bazę pod lakier do paznokci, bo stan moich pazurków po zmyciu lakieru woła o pomstę do nieba. Pod wpływem sympatycznej niemieckiej youtuberki NatBittersweet zdecydowałam się na p2 i ich Base + Care Toap (ok. 1,75 euro / 10 ml) i póki co jestem bardzo zadowolona.
Ta część zakupów (pomijając polskie nabytki) sama w sobie stanowi dużo nowości, jak na jeden miesiąc u mnie, a tu znowu jadę do Polski i na pewno nazwożę mnóstwo kosmetyków, zważywszy że złożyłam już pierwsze zamówienie na rosyjskie cuda :) Ech no cóż, będę pościć po wakacjach ;) Jaku Was z nowościami? Pozdrawiam!
sobota, 2 sierpnia 2014
Lubię denka! Zużycia lipcowe 2014
Spodziewałam się trochę większych zużyć do końca lipca, ale i tak nie jest źle. Chociaż biorąc pod uwagę moje "tegomiesięczne" nowości oraz to, że najbliższe dwa tygodnie spędzę na urlopie w Polsce, więc pewnie coś tam wpadnie, to powinno być jednak lepiej ;)
Do kosza poszły:
1. Green Pharmacy, Szampon do włosów normalnych Pokrzywa zwyczajna, 300 ml - bardzo fajny, mam kolejną butelkę.
2. Be Beauty, Płyn micelarny - jak zawsze ;)
3. Alverde, Żel do mycia twarzy Algi morskie, 150 ml, taki sobie, raczej więcej nie kupię.
4. Original Source, Żel pod prysznic Malina i wanilia, 250 ml - rozczarowanie miesiąca. Byłam napalona na ten zapach, odkąd poczułam go w łazience u kuzynki. Jako że parę lat temu miałam trzy żele OS (pamiętam dokładnie: miętowy chłodzący, pomarańczowo-imbirowy i kaktusowy) i wszystkimi byłam zachwycona, to pokładam nadzieje również i w różowym osobniki (o ile tak wielkich słów można używać pisząc o żelu pod prysznic ;) ). Niestety żel ten nie ma tej prawdziwej ŻELOWEJ konsystencji, tak jak trzy poprzednie próbowane przeze mnie, jest za to kremowy, rzadki, wysusza skórę. No i producent pokombinował przy opakowaniu i butelka nie ma już tego świetnego sylikonowego otworku, dzięki któremu nic się nie wylewało. Zapach też tylko fajny prosto z butelki. Jestem na nie.
5. Avon Solutions truly radiant VIP Koloryzująco-nawilżający krem na dzień SPF 20, 50 ml - skończyłam tubkę (w mojej historii już trzecią) zaczętą w zeszłym roku i żałuję, że na ten rok go nie zamówiłam, tylko zdecydowałam się na inny produkt, również z Avonu. Bardzo fajny krem, w upały używałam tylko jego, bez żadnych podkładów itp. i tak śmigałam do pracy. Jeśli nic do przyszłorocznego wiosenno-letniego sezonu mnie bardziej nie zaciekawi, to zamówię go ponownie.
6. Ajona, Koncentrat pasty do zębów, 25 ml - to maleństwo starczyło mi na na pewno pół roku, a używałam TYLKO tego. Fajne, jedyna pasta do zębów bez fluoru dostępna w DM/Rossmannie w Niemczech. Teraz będę jednak używać bezfluorowej Ziai.
7. Rival de Loop, Frische Kick, żelowa maseczka odświeżająca, chłodząca limetka+kofeina - jedna część saszetki - to 8 ml starczyło na 4 obfite aplikacje. Mimo iż wydaje mi się, że już mam wyrobioną opinię na jej temat, to dla pozoru poczekam do zużycia drugiej części ;)
To by było na tyle. Znacie któreś z moich zużyć? Pozdrawiam! :)
środa, 30 lipca 2014
Lubię Avon Planet Spa! Maseczka do twarzy z glinką z Tureckiej Łaźni Termalnej
Maseczki z Avon Planet Spa próbował chyba każdy. Jedną z popularniejszych jest szara wersja z Minerałami z Morza Martwego, której bodajże dwie tubeczki sama zużyłam. Mając okazję zamówić jednak i różne maseczki po bardzo korzystnej cenie dla konsultantek, skusiłam się na wypróbowanie innej, również oczyszczającej wersji.
Faktycznie nie mogę nie porównywać tej maseczki do wersji z Minerałami z Morza Martwego, co w zasadzie może ułatwić też tę recenzję. Maseczka z glinką z Tureckiej Łaźni Termalnej zapewnia faktycznie relaks, dzięki swojemu orientalnemu, ale delikatnemu i niemęczącemu zapachowi. Kosmetyk po wyciśnięciu z tubki i zaraz po nałożeniu na skórę ma kolor ciemnobrązowy, który wraz z wysychaniem zmienia się na jasnobeżowy. Producent sugeruje zmycie produktu po zmianie koloru i jego wyschnięciu.. Ja najczęściej nakładam maseczkę na oczyszczoną twarz przed rozpoczęciem trochę dłuższego prysznica, np. gdy mam zaplanowany peeling całego ciała itp.
Skład z Wizaz.pl:
Twarz po jej użyciu jest odświeżona, skóra gładka, pory dość nieźle oczyszczone. Cera jest przyjemnie mięciutka i nieściągnięta, czasem nawet mogę sobie podarować aplikację kremu, a mimo to budzę się rano z ładną buzią :)
Serdecznie polecam wypróbowanie tej maseczki fanką Maski z Minerałami Morza Martwego, gdyż ja, osoba, która z szarej maski była zadowolona, mając do wyboru te dwie, zdecydowałabym się ponownie jednak na tę turecką :) Lubicie maseczki Planet Spa? Pozdrawiam!
Faktycznie nie mogę nie porównywać tej maseczki do wersji z Minerałami z Morza Martwego, co w zasadzie może ułatwić też tę recenzję. Maseczka z glinką z Tureckiej Łaźni Termalnej zapewnia faktycznie relaks, dzięki swojemu orientalnemu, ale delikatnemu i niemęczącemu zapachowi. Kosmetyk po wyciśnięciu z tubki i zaraz po nałożeniu na skórę ma kolor ciemnobrązowy, który wraz z wysychaniem zmienia się na jasnobeżowy. Producent sugeruje zmycie produktu po zmianie koloru i jego wyschnięciu.. Ja najczęściej nakładam maseczkę na oczyszczoną twarz przed rozpoczęciem trochę dłuższego prysznica, np. gdy mam zaplanowany peeling całego ciała itp.
Skład z Wizaz.pl:
Skład: Aqua, Hydrated Silica, Ethylhexyl Palmitate, Propylene Glycol, Glycerin, Isoceteth-, Cocoamidopropyl Betaine, Titanium Dioxide, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Parfum, Peg-7 Glyceryl Cocoate, Dimethicone, Disodium EDTA, Menthyl Lactate, Moroccan Lava Clay, Amber Extract, Olea Europea (Olive) Fruit Extract, Potassium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, CI 77491, CI 77492, CI 77499 <1019760-002>.Aplikacja maseczki tureckiej jest dla mnie dużo łatwiejsza, niż w przypadku maseczki MMM, gdyż jej konsystencja nie jest aż tak bardzo gęsta. Kto stosował szarą maseczkę MMM, ten wie, że jest ona tak gęsta, aż ciężko ją wycisnąć z tubki, rozprowadzić na twarzy i potem również zmyć. Maseczka turecka, mimo że dalej gęsta i dzięki temu niespływająca z twarzy, daje się jednak z łatwością aplikować i później zmywać.
Twarz po jej użyciu jest odświeżona, skóra gładka, pory dość nieźle oczyszczone. Cera jest przyjemnie mięciutka i nieściągnięta, czasem nawet mogę sobie podarować aplikację kremu, a mimo to budzę się rano z ładną buzią :)
Serdecznie polecam wypróbowanie tej maseczki fanką Maski z Minerałami Morza Martwego, gdyż ja, osoba, która z szarej maski była zadowolona, mając do wyboru te dwie, zdecydowałabym się ponownie jednak na tę turecką :) Lubicie maseczki Planet Spa? Pozdrawiam!
niedziela, 27 lipca 2014
Lubię Green Pharmacy! Szampon do włosów normalnych Pokrzywa Zwyczajna
Lubię wypróbować coraz to nowsze produkty, ale jest kilka takich kosmetyków, które miło wspominam i przez to do nich wracam. Dzisiejszego bohatera znam już od dwóch buteleczek ;) Trzecia została przeze mnie zakupiona na początku lipca.
Szampon pokrzywowy Green Pharmacy otrzymujemy w standardowej, a'la aptecznej, plastikowej apteczce w cenie promocyjnej poniżej 5,50 zł / 350 ml w Rossmannie. Już przy okazji poprzedniej recenzji innego szamponu z tej serii wspominałam, że stylistyka taka bardzo mi odpowiada, a same opakowanie jest wygodne w użyciu i funkcjonalne.
Szampon ma postać całkowicie przezroczystą, gęstość w sam raz, dzięki odpowiedniemu otworkowi w zamknięciu nie wyleje się go zbyt dużo. Zapach ziołowy, w pozytywnym słowa znaczeniu. Na dobrze zmoczonych włosach pieni się nieźle.
Na opakowaniu producent wspomina o działaniu przeciwłupieżowym i zapobiegającym się przetłuszczaniu. Po niedawnych epizodach łupieżowo-łojotokowych na mojej skórze głowy szampon przyniósł faktycznie ukojenie. Nie mam stresu, że moje co rano umyte włosy pod koniec pracy będą już pozlepiane w strąki ;) (co niestety przy innych produktach się zdarzało :-/) . Skóra głowy jest przyjemnie odświeżona, włosy oczyszczone, ale nie wysuszone. Fajnie sprawdza się w połączeniu z używanym w tej chwili przeze mnie Balsamem na kwiatowym propolisie nr 4 z Receptur Babuszki Agafii. Świetnie również zmywa oleje - dwa mycia całkowicie wystarczają, nie rujnując efektów olejowania (brak SLS).
Kończę właśnie drugą butelkę, jak wspomniałam trzecia już czeka w pogotowiu. Jako że złożyłam niedawno dość duże zamówienie na rosyjskie kosmetyki możliwe, że wśród tamtejszych szamponów coś mnie bardziej zachwyci, ale szampon pokrzywowy Green Pharmacy spokojnie mogę polecić. Używałyście? Pozdrawiam!
poniedziałek, 7 lipca 2014
Lubię mieć DM pod nosem, ale tęsknię do polskich kosmetyków + zaproszenie
Fajnie jest mieć stały, nieograniczony dostęp do niemieckich kosmetyków, wstępować w drodze z pracy do przyjemnego dla oka i przyjaznego dla klientów DM-a i sprawiać sobie nowości z Balei i czy Alverde po śmiesznych cenach. Odkąd jednak mieszkam w Niemczech, zaczęłam tęsknić do polskich kosmetyków, doceniłam również bogactwo oferty polskich producentów. W związku z tym, będąc teraz na weekend w Poznaniu skorzystałam z okazji i odwiedziłam sklep Ziai, Rossmann, no i Biedronkę ;)
Jak tylko zobaczyłam w internecie nową serię Ziai z liśćmi manuka, wiedziałam, że muszę ją mieć. W sklepie Ziai powstrzymałam się z trudem od zagarnięcia całej oferty i wzięłam tylko Pastę do głębokiego oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom (8,80 zł), Reduktor zmian potrądzikowych (ok. 10,50 zł) oraz Żel z peelingiem oczyszczający pory (ok. 10,00 zł). Do tego porwałam jeszcze pastę do zębów bez fluoru (6,80 zł; nie licząc Ajony w Niemczech w drogeriach nie ma nic bez fluoru :/ ). Płyn do higieny intymnej zakupiłam już w Rossmannie (ok. 8 zł).
W Rossmannie skorzystałam poza tym z promocji na kosmetyki Green Pharmacy. Oba szampony, z nagietkiem i pokrzywą (5,39 zł), miałam już dwukrotnie - widać, że się u mnie sprawdzają. Jedwab do włosów był w zasadzie nieplanowanym zakupem, ale byłam go ciekawa, a promocja (7,99 zł) za mnie zdecydowała ;)
Tak samo nieplanowanym zakupem był micel z Biedronki. W czasie zwykłych, spożywczych zakupów zauważyłam jego dla mnie nową wersję do cery mieszanej i tłustej w 400-mililitrowej butli. Mimo że w szufladzie jeszcze dwa micele z Biedry, te tradycyjne, to nie mogłam się powstrzymać (7,99 zł).
Z nabytków jestem zadowolona, aczkolwiek nie są to na pewno całe lipcowe zakupy ;) Parę drobiazgów zakupię w tym miesiącu jeszcze na pewno w DM-ie, ale to będzie już osobny post.
Przy okazji chciałabym Was zaprosić na rozdanie do Paulli Beauty. Na kosmetyki Bath &Body Works mam ochotę od dawna, niestety nie mam do nich dostępu (przynajmniej o tym nie wiem ;) ), w związku z tym z chęcią się zgłaszam :)
Klik w obrazek! |
środa, 2 lipca 2014
Lubię nowości! Haul czerwiec 2014
Jak wspominałam, ostatnie miesiące były powściągliwe w nowości. Grzecznie zużywałam zapasy, w maju nie wydałam na kosmetyki ani grosza/centa. Po cichu planowałam sobie jednak, co zakupię w czerwcu, większość haula stanowią faktycznie zaplanowane nabytki.
Po dwóch latach (!) skończył mi się puder sypki z Essence i postanowiłam tym razem postawić na puder prasowany. Na wodoodporny puder transparentny z Catrice napaliłam się bardzo po obejrzeniu kilku recenzji. Za 9 g produktu w pięknym opakowaniu zapłaciłam 4,95 euro w DM-ie. Dalej w fazie testów, ale póki co niestety mnie nie powalił, ale może mieć to związek również z pozostałymi, stosowanymi przeze mnie produktami do twarzy.
W ramach tej samej wizy w DM chwyciłam również Top coat Quick dry & high shine, także z Catrice, 10 ml/ ok. 2,5 euro. Po dwóch użyciach jestem na razie w miarę zadowolona.
Większość zakupów w tym miesiącu dokonałam w Rossmannie. Pierwszy raz w życiu (!) kupiłam piankę do golenia. Do tej pory korzystałam z żeli pod prysznic, ale ostatnio moja skóra jest podatna na podrażnienia, dlatego zdecydowałam się jednak na zakup pianki. W Rossie była akurat promocja, za 150 ml zapłaciłam ok. 0,7 euro. Pianka Isana jest w wersji limitowanej z ekstraktem z kokosa. Po paru użyciach stwierdzam, że działa dobrze.
Od półtora roku używam ałunu, który przez większość miesięcy sprawdza się u mnie doskonale. Miesiące letnie są jednak bardziej wymagające, dlatego postanowiłam kupić dezodorant w kulce. Zależało mi na tym, żeby był bez aluminium, dlatego sięgnęłam po dezodorant marki CD, która w Niemczech oferuje kosmetyki z delikatnymi składami, często przeznaczone dla alergików itp. Deo o zapachu lilii wodnej jest bez soli aluminium, olei mineralnych, silikonów, parabenów, substancji koloryzujących i pochodzenia zwierzęcego. W cenie promocyjnej kosztował 1,39 euro za 50 ml. Niestety już mogę stwierdzić, że działa tak sobie i na upały, których póki co u nas nie ma, chyba jednak skuszę się na małe, podróżne opakowanie jakiegoś tradycyjnego dezodorantu.
Jako że promocja była ;) to skusiłam się jeszcze na dwie maseczki z Rival de Loop: odświeżającą (limitka) i oczyszczającą, obie po 0,29 euro w promocji. Ani jednej jeszcze nie używałam.
Źródło |
W Rossmannie kupiłam jeszcze tarkę do stóp z Fuss Wohl (0,99 euro). Dobrze ściera, ale brakuje mi w niej części polerującej, bo zostawia pięty przez to takie "poharatane".
Na tym zakupy miały się skończyć, ale przed dwoma dniami w czasie spaceru po centrum handlowym na trafiłam na salon Kiko i wielki napis SALE. Kilka odcieni lakierów okazało się być przecenionych na 1,00 lub 1,90 euro. Jako że się wybieram w najbliższym czasie do PL (w zasadzie dwa razy <3 ), to pokupowałam lakierów na upominki dla koleżanek, a dla siebie wybrałam dwa odcienie, które już dawno chciałam sobie sprawić, bo nie ma ich w mojej kolekcji, czyli granat (265) i rozbieloną miętę (345). To pierwsze kupione przeze mnie dla mnie lakiery od półtora roku :D
W najbliższy weekend wybieram się na trzy dni do Poznania w odwiedziny do koleżanki i mam już zrobioną listę zakupów ;) Spodziewajcie się zatem za niedługo kolejnego, pewnie większego haulu ;) Pozdrawiam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)